W okresie prac komisji śledczej do spraw afery hazardowej wypuszczanie w Polsce krążka pt. „Jednoręki bandyta” wiąże się ze sporym ryzykiem. Ale prawda jest taka, że norweska formacja Jaga Jazzist od zawsze lubiła je podejmować, a trakcie prac nad nową pytą ponownie zdecydowała się na muzyczną jazdę bez trzymanki.
Nie wiem, czy w momencie zakładania Jaga Jazzist Larsem i Martinem Horntvethami kierowała brawura czy odwaga. Wiem za to, że aby decydować się na granie jazzu w wydaniu fusion należy posiadać zaplecze w postaci zgranego zespołu i dużej świadomości muzycznej. Przy ostatnim krążku, „What We Must” z 2005 roku, Jaga Jazzist została nam skradziona przez post-rockowe szaleństwo, ale oba te fundamentalne elementy pozostały niewzruszone. Nawet jeśli nowe wydanie tego zespołu komuś nie przypadało do gustu w trakcie domowego odsłuchu, to przy okazji polskich koncertów nikt nie miał wątpliwości, że mamy do czynienia ze zjawiskiem. Z „One-Armed Bandit” może być o tyle łatwiej, że nie otrzymujemy prostej kontynuacji brzmień z poprzedniego albumu.
Podejmowanie prób wyjaśnienia, w którym miejscu znajduje się obecnie Jaga Jazzist, może okazać się dosyć toporne. Najlepiej będzie nazwać premierowy materiał mianem eksperymentalnego. W końcu jedyną konwencją, w jaką wpisuje się zespół, jest nieustanne łamanie konwencji. Weźmy pierwszy z brzegu utwór „One-Armed Bandit”. Na wejściu dostajemy partię klawesynu i dęciaków, która powraca co jakiś czas. Potem ustępują mocniejszemu brzmieniu gitar, te z kolei przechodzą w serię zaprogramowanych dźwięków inspirowanych odgłosami wydawanymi przez maszyny losujące. To wszystko rozgrywa się na przestrzeni jednego utworu. No właśnie, skoro już przywołałem kwestię instrumentów dętych, należy wspomnieć, że na nowej płycie norweskiego kolektywu brzmią jak nigdy dotąd. Lars Horntveth przyznał, iż jego zamiarem było wykorzystanie ich w zupełnie nowym charakterze: miały (tak jak perkusja) nadawać dynamikę i podkreślać puls każdego utworu. Całość może sprawiać wrażenie zapisu kilku improwizacji, jednak nic bardziej mylnego. Każdy zwrot, przejście zostały dokładnie rozplanowane przez Larsa. Na większą swobodę zespół być może pozwoli sobie na koncertach. Materiał może przyprawiać o mały zawrót głowy: otrzymujemy zarówno filmowe „Book of Glass”, niemal operową „Toccatę” czy nastrojowe „Banafleur Overalt” na przeciwległym biegunie. Z pewnością kilka przesłuchań nie pozwala w pełni wyrobić sobie zdania na temat albumu. „One-Armed Bandit” jest wielowarstwowy, niektóre kompozycje mogą do siebie zniechęcać przy pierwszej stycznolści, ale to wszystko dostajemy w pakiecie za każdym razem, gdy sięgamy po płytę Jaga Jazzist.
Czy Norwegom udało się rozbić bank swoim hazardowym krążkiem? Nie chciałbym szafować tego typu określeniami. W końcu przed nami jeszcze 10 (oby tłustych) muzycznych miesięcy. Poza tym musi upłynąć sporo czasu, zanim poznam wszystkie smaczki zawarte na „One-Armed Bandit”. Jedno jest pewne: recenzenci mogą czuć się wdzięczni, że bracia Horntveth tak wysoko podnieśli poprzeczkę na samym początku tego roku; konkurencja ma z kolei powody do poważnych zmartwień.
Rafał Maćkowski