okładka albumu "V"

Paradoksalnie odnoszę wrażenie, że ta płyta jest niedopracowana. Paradoksalnie, bo Digit All Love, jak chyba nigdy przedtem, systematycznie informowali nas o tym co robią, jak pracują i jak przebiegają kolejne etapy produkcji. Zainteresowało mnie wzmożone wykorzystanie seksji smyczkowej, ciekawe brzmienie warstwy elektronicznej i eksperymenty z wokalem Natalii Grosiak. Na próbnych fragmentach, nowy materiał Digit All Love prezentował się naprawdę smakowicie. Tym bardziej, że zespół dał wyraz swojego rozwoju utworem „W czyichże rękach byłem manekinem”, który wszedł na składankę „Wyspiański wyzwala” w 2008 roku.

Utwór skomponowany do słów Stanisława Wyspiańskiego, w wersji z 2008 roku uznałam nie dość, że za jeden z najlepszych na krążku, to w ogóle za jeden z najlepszych w karierze DAL. W międzyczasie wokalistka i główna osobowość Digit All Love odświeżyła brzmienie i działalność swojego drugiego projektu – Mikromusic. Wydany przez wskrzeszoną grupę album „Sennik” okazał się krążkiem faktycznie sennym, spokojnym i delikatnym. Fani Digit All Love zapewne odetchnęli z ulgą – ja też uznałam, że Mikromusic będzie alternatywą, odskocznią dla DAL. Ten drugi, na wskroś trip-hopowy zespół kojarzył się od początku swej działalności z silnymi emocjami, intensywnością brzmienia i fantastycznymi zabiegami wokalnymi Grosiak.

Digit All Love zdaje się jednak dramatycznie zmieniać front działania. Najnowsza płyta „V” to mieszanina starego Digit All Love z delikatnością Anji Garbarek, psychodelią Portishead z początków działalności i bardzo dobrą współczesną kameralistyką. Płyta intryguje i miejscami (tylko miejscami) obezwładnia, w większości wydaje się jednak bezcelowa. Jedno z pierwszych skojarzeń to – niestety – „Seventh Tree” Goldfrapp. Album, który wzbudził tyle zachwytów, co gwizdów. „V” wróżę taki sam oddźwięk, bo kiedy jeden utwór interesuje, następny – utrzymany w identycznym klimacie i brzmieniu – już nuży. Tak ma się sprawa chociażby z mrocznym lepkim „Be Close” z fantastycznym fortepianowym wstępem i wprawiającą w trans melodią wokalu. Dobre wrażenie psuje jednak następujące po nim „Affective Gravity”, brzmiące, jak na siłę dorobione przedłużenie poprzedniego tracku.

Digit All Love należą się brawa za wykorzystywanie języka polskiego. Pomimo ogólnej tendencji „zangielszczenia” przemysłu muzycznego, międzynarodowej już sławy wrocławski zespół wytrwale wykonuje utwory w języku rodzimym. Niestety nie wszystkie one brzmią dobrze. Jest coś w muzyce DAL, co wymaga języka okrągłego, miękkiego, prześlizgującego się między słowami i dźwiękami. Temu zadaniu język polski w kilku wypadkach nie sprostał – „Po Co Się Budzą Pragnienia Szalone” jest toporne i twarde. Tym bardziej, że poprzedzające, otwierające płytę „Flesh” nastawia słuchacza na brzmienia ostre ale gładko wślizgujące się w krwioobieg.

Ogromnym plusem albumu, jest wykorzystanie trio smyczkowego. Doskonale obrabiany dźwięk smyczków to jedno, ciekawe aranżacje materiału – to drugie. I właśnie to nie jest takie proste i popularne w nowoczesnych produkcjach, jakby się mogło zdawać. Dzięki orkiestrowo brzmiącym wstawkom, Digit All Love nabiera rozpędu i intensywności zbliżonym do utworów Pati Yang czy nawet Hybrid.

Tak jak płyta, tak i recenzja zakończy się pozytywnym akcentem. Choć pierwsze utwory z „V” nie zachwyciły, to ostatnie cztery tracki dają do myślenia. Po pierwsze – nowa wersja wspominanego „W czyichże rękach…”. Utwór wpasowuje się w klimat poprzedzającego orientalnego „Vady Yantra” i zostaje wykończony równie etnicznym „Ame Ni Mo Makezu”. Powstały w ten sposób tryptyk ratuje ocenę całego krążka. Także dla zamykającego „Promenade D’adieu Au Point De Jour” warto rozważyć zakup albumu. Akustyczne brzmienie, piękna wpadająca w ucho melodia i to, za co najbardziej lubimy – zdolności wokalne Natalii Grosiak.

„V” Digit All Love jest jedną z tych płyt, które im częściej słuchane, tym stają się bliższe i bardziej zrozumiałe. Nie dziwcie się jednak, jeżeli pierwszy odsłuch nie przykuje Waszej uwagi i nie wzbudzi zachwytu porównywalnego z tym przy debiucie grupy. Kilka utworów wróciłabym do studio i proponowałabym przemyślenie ich aranżacji i w ogóle sensu wciskania na krążek. Jednak dla kilku innych odważę się wrócić do „V” niejednokrotnie. W końcu Digit All Love zawsze będzie jednym z najważniejszych i najlepszych polskich projektów trip-hopowych.

Jadwiga Marchwica