Nieznośna ciężkość bytu

„Inspiration Information” to seria wydawnicza, za którą stoi wytwórnia Strut Records, będąca częścią potężnego niemieckiego labelu !K7. Niedawno ukazała się czwarta już płyta z serii, tym razem zawierająca materiał, będący efektem współpracy fińskiego instrumentalisty Jimiego Tenora i legendy afrobeatu – Tony’ego Allena.

Jak na Jimiego Tenora przystało – album prosty w odbiorze nie jest, a dodatkowe afrykańskie brzmienia, przesycone gestą rytmiką i charakterystycznymi „czarnymi” chórkami zdają sie jedynie komplikować sprawę. Jimi Tenor wpychany jest do różnych szufladek, z których się niecnie wymyka. Funk, jazz, free-jazz, experimental… Zaczynał w zespole od industrialu, teraz solowo rozwija pasję „miłości do dźwięków”. Po wielokrotnym przesłuchaniu najnowszego krążka z „Inspiration Information” utwierdzam się w przekonaniu, że Jimi Tenor jest notorycznym monogamistą – z każdym dźwiękiem osobno wchodzi w intensywny związek.

Niestety nie jest to komplement. Tenor zdaje się tak bardzo zapamiętywać w pokręconych solówkach, że zapomina zupełnie o słuchaczu. Niestety Allen w wyjściu do tegoż mu nie pomógł. Cały materiał zdaje się tworzyć tak gęstą siatkę, że nie tylko pochłania uwagę słuchającego, ale wręcz zdaje się go podduszać. Dodatkowo panowie wpletli w zagmatwany scenariusz muzyczny fragmenty „wokalne”. Nie chodzi mi o wspomniane wcześniej chórki, ale o pseudo-recytację (rapem trudno to nazwać), która pojawia się w niektórych utworach tak nagle, tak poza koncepcją, że początkowo zaskakuje, później drażni. Jak męcząca gaduła, która stoi nam nad głową w trakcie intensywnej pracy.

Fani Jimiego Tenora albumem „Inspiration Information” będą napewno zaintrygowani. Sam Tenor stwierdził, że współpraca z Allenem wydała mu się ciekawym, świeżym, nowatorskim pomysłem. I tak zapewne jest, bo reggaeowe podkłady, płaskie nosowe głosy wokalistów i nagromadzenie afrykańskiego beatu nadaje płycie intensywni mocny kształt. Ale to są plusy, które zauważą fani. Ci, którzy z Jimim Tenorem nie mieli styczności, ci którzy cenią Tony’ego Allena, reggae czy po prostu brzmienie bębnów z Czarnego Lądu – nie poczują się dobrze w towarzystwie tego materiału. Z jednej strony nie wyczuwa się jednorodnej koncepcji, z drugiej głowa ciąży od powtarzających się motywów i pomysłów, które w którymś momencie zaczynają drażnić. Strona techniczna, produkcyjna, artystyczna jest oczywiście bez zarzutu – w końcu nad płytą pracowali profesjonaliści. Ale nie zagwarantuje ona sukcesu zawartości wydawnictwa.

Jadwiga Marchwica