Kiedyś jedna z głośniejszych trip-hopowych formacji, obecnie zespół związany ze sceną alternatywnego rocka. Za które wcielenie Polacy kochają ich bardziej? Trudno to określić, ale jedno jest pewne: Archive cieszą się nad Wisłą wyjątkowym statusem, a każda ich wizyta w naszym kraju spotyka się z bardzo ciepłym przyjęciem. 15. listopada Brytyjczycy zagrali w Krakowie w ramach trasy promującej ich ostatni krążek „Controlling Crowds” oraz jego suplement, „Part IV”.
Muszę przyznać, że miałem problem z wybraniem się na ten koncert. W kwestii pomysłu na występy na żywo Archive bliżej jest zdecydowanie do Massive Attack niż Radiohead. Tak jak ci pierwsi stawiają na ten sam scenariusz występu, nie ingerując w raz ułożoną setlistę. I właśnie ona była powodem do obaw. Moim zdaniem zespół przecenił materiał z ostatniej płyty. „Controlling Crowds” po prostu nie zasługuje na tak kompleksową prezentację. Tymczasem pochodzące z niej piosenki za każdym razem wypełniają po brzeg pierwszą część koncertów. Praktyka pokazuje, że niektóre niepozorne kompozycje robią dużo lepsze wrażenie na żywo. Bardzo chciałbym napisać, że zespół mnie zaskoczył, odkrywając ostatnią płytę na nowo, ale sprawa nie jest taka prosta.
Po całkiem przyjemnej rozgrzewce w wykonaniu Birdpen i krótkiej przerwie dla technicznych, przy pierwszych taktach piosenki „Controlling Crowds” na scenę krakowskiego Studia wkroczył Archive. Aplauz publiczności zdawał się nie mieć końca, większość zgromadzonych bardzo entuzjastycznie reagowała na kolejne utwory. Po bardzo dobrym openerze przyszedł czas na singlowy „Bullets”, bardzo niepokojącą i jednocześnie jedną z lepszych premierowych kompozycji. Mocnym epizodem okazało się również wykonanie „Dangervisit”. Wraz z każdym powtórzeniem frazy „Sing along” napięcie rosło, by wybuchnąć w końcowej fazie utworu. Jednak nie da się ukryć, że w okolicach „Collapse/Collide” z Marią Q (niestety na ekranie, a nie za mikrofonem) atmosfera nieco siadła, zaś sama końcówka nie była zapowiedzią tak wyśmienitego bisu. I tak naprawdę właśnie w trakcie 4 piosenek zagranych po ponownym wywołaniu zespołu na scenę Archive pokazał prawdziwą koncertową klasę. Jako pierwsze zaserwowano „Londinium” z debiutanckiej płyty, przywodzące na myśl trip-hopowe początki Brytyjczyków. Piosenkę zamknęła wyśmienita partia klawiszowa, która musiała ustąpić dźwiękom prawdziwego samograja z „You All Look the Same to Me” w postaci „Numb”. W finałowej stawce jako trzecią kompozycję przewidziano „System”, jednak w myśl zasady „koniec wieńczy dzieło” to monumentalny „Again” okazał się dla większości highlightem tego wieczoru. Przy niewyobrażalnym wprost wrzasku rozegrało się bardzo dramatyczne i z pewnością niezapomniane wykonanie. Zwłaszcza dla osób, którym dane było usłyszeć ten przebój po raz pierwszy.
W przeciwieństwie do repertuaru w części głównej, nie mam większych zastrzeżeń do formy samych muzyków. Trzon zespołu: Darius Keeler oraz Danny Griffiths usunęli się w cień, a wraz z nimi na dalszy plan zeszły dźwięki elektroniczne. Nikogo nie powinno dziwić, że Archive na żywo to Archive rockowe, w prawdziwym znaczeniu tego słowa. Jak wspomniałem, część utworów zyskała na drapieżności, a zawarta w nich energia zdawała się rozsadzać klub. Powiem więcej, w trakcie wykonań „Dangervisit” i „Numb” zespół otarł się o mistrzostwo. Równie dobrą kondycję prezentowali wokaliści, cieszył zwłaszcza fakt, że Dave Penney z pojedynku z „Again” wyszedł obronną ręką. Na plus odnotowałem też powrót w szeregi zespołu Rosko Johna, choć najprzyjemniej go było wysłuchać przy jednorazowej wycieczce do lat 90. w postaci „Londinium”.
Jaki z tego wszystkiego morał? Za każdym razem, gdy zespół prezentował utwór, w którym drzemał potencjał, potrafił skutecznie go rozbudzić. Koncerty Archive posiadają niebywały ładunek energetyczny i gdyby grupa wystrzegła się błędów w postaci doboru utworów, na żywo wypadałaby wyśmienicie. Pomimo imponujących bisów staram się jednak uczciwie zrecenzować całość. A taką recenzję można zamknąć w dwóch słowach: „Momenty były”. Szkoda, bo miałem chrapkę na więcej.
Rafał Maćkowski