W moich niespokojnych snach, widzę to miasteczko. Silent Hill. Obiecałeś, że zabierzesz mnie tam z powrotem pewnego dnia. Ale nigdy tego nie zrobiłeś. Więc, teraz jestem tam sama…W naszym „specjalnym miejscu”… Czekając na Ciebie… – te słowa nie powinny być obce żadnemu zwolennikowi zamglonych wirtualnych ulic miasteczka Silent Hill. Miasteczka, które niegdyś było miejscem przyjaznym turystom, a dziś wywołuje uczucie przeraźliwego lęku, dreszcze na skórze i jest owiane intrygującą tajemniczością.
Gdy firma Capcom wydała w 1996 roku grę Resident Evil, wzorowaną na horrorach klasy B opowieść o mieście opanowanym przez zombie, nikt nie spodziewał się, że można stworzyć bardziej przerażającą wirtualną opowieść. Trzy lata później japońscy developerzy z Konami wszystkim tym niedowiarkom strzelili pstryczka w nos wydając Silent Hill. Przez lata ukazało się aż sześć odsłon tej kultowej gry. Po trzeciej części seria zanotowała lekki spadek formy, jednak dalej jest to kawałek dobrego kodu pokochanego przez milionów graczy.
Nie będę się tu starał przybliżyć nikomu scenariusza którejkolwiek z części, gdyż z Silent Hill jest jak z filmami Davida Lyncha…są zawiłe i można je interpretować na wiele sposobów. Chciałbym za to napisać o ścieżce dźwiękowej towarzyszącej bohaterom gry, której twórcą jest Akira Yamaoka. Utwory Yamaoki zazwyczaj zawierają silne melancholiczne zabarwienia i bez wahania można je zaklasyfikować jako należące do nurtu dark ambient, industrial i trip-hop. Od Silent Hill 3 zaczął współpracę z Mary Elizabeth McGlynn i Joe Romersą, którzy wykonują partie wokalne w piosenkach. Soundtracki do dwóch pierwszych części są w całości instrumentalne.
To co stworzył Yamaoka do pierwszej części Cichego Wzgórza to prawdziwa zagadka dla naszego ucha i umysłu. Każdy dźwięk brzmi niesamowicie oryginalnie. Ciężko rozróżnić w wielu utworach jakiekolwiek brzmienia i instrumenty. Całość niesamowicie działa na psychikę i porusza naszą wyobraźnię. Prawie cały soundtrack to zbiór klimatycznych, mrocznych suit. Niektóre z nich na tyle potrafią oddziałowywać na słuchacza, że aż się chce przełączyć utwór, bo plecy zalewa zimny pot. Na wyróżnienie zasługuje rozbrzmiewający mandoliną utwór tytułowy, kawałek zatytułowany „Tears of…” z piękną partią klawiszy i nastrojowy, wyjęty wręcz z opery, „Esperandote”.
Soundtrack do drugiej części gry w porównaniu do tego z pierwszej ma wiele wspólnych cech, ale też pod wieloma względami jest różny. Po pierwsze nie jest to już mroczny dark-ambient. Dominują raczej delikatne dźwięki pianina, które w połączeniu z kontrabasem i perkusyjnym beatem tworzą subtelny, klimatyczny instrumentalny trip-hop, któremu nie tak daleko od tego co robi Andy Barlow z Lamb. Nie zabrakło też tych bardziej pokręconych kawałków mogących wpędzić słuchacza w depresję czy schizofrenię. Dobrym przykładem jest „Ashes and Ghousts”. Znajdziemy też kilka piosenek oscylujących w około rockowych klimatach jak: „Promise” czy „Theme Of Laura”.
Akira Yamaoka ma swój własny niepodrabialny styl. Doskonale to słychać na ścieżkach dźwiękowych z kolejnych części. Skomponowane przez niego utwory można przyrównać do twórczości Lamb i Portishead (zwłaszcza z trzeciej płyty). I wszystko byłoby dobrze gdyby nie to, że Yamaoka się powtarza. Wiele z tych piosenek zlewa się w całość. Da się wyróżnić kilka bardzo dobrych kompozycji, ale dużą częścią materiału można się znudzić. Na szczęście kompozytor zdecydował się przy okazji tworzenia muzyki do trzeciej części gry na współpracę z wokalistami. Są nimi, wcześniej wymienieni, Mary Elizabeth McGlynn i Joe Romersa. To właśnie kawałki z tymi muzykami są najciekawsze. Z trzeciej części Silent Hill najlepiej prezentują się pop-rockowy „You’re Not Here”, „Letter From The Lost Days” w którym zawodzący głos McGlynn może kojarzyć się z znaną skądinąd Beth Gibbons i „I Want Love” (w dwóch wersjach: elektronicznej i gitarowej). Mówiąc o muzyce z Silent Hill 4 nie sposób nie wspomnieć o ,,Tender Sugar”, rockowym ,,Your Rain” czy ,”Room of Angel”. No właśnie… „Room of Angel”. Piękne wielogłosy, fantastyczny smutny podkład oparty na partii pianina i kilka innych niepokojących dźwięków uzupełniających kompozycję. Wszystko to wraz z mało krzepiącym tekstem sprawia, że nie trudno uronić łzę przy tym jakże klimatycznym kawałku. Moim zdaniem to największe osiągniecie Yamaoki. Kolejne dwie odsłony gry, odpowiednio Origins i Homecoming, przyniosły takie muzyczne perełki jak: „O.R.T” i „Blow Back” oraz „Alex Theme” i ,”Elle Theme” z Homecoming.
Panowie z Konami przygotowują już kolejną odsłonę serii, która ma wprowadzać powiew świeżości do nieco już skostniałego i archaicznego systemu rozgrywki. Ciekawe czy Yamaoka powieli stare schematy czy również zdecyduje się na małą rewolucję, która przydałaby się jego twórczości.
Robert Skowroński