25 sierpnia 2009 roku brytyjska formacja Radiohead zagrała swój pierwszy koncert w Polsce. Piszę to z pełną świadomością. Kiedy 15 lat temu Brytyjczycy przyjechali do Sopotu grali nie jako Radiohead, marka o światowej renomie, ale jako „ci od Creep”. Od tamtego czasu sporo zmieniło się zarówno w naszym kraju jak i w muzyce.

Zmieniła się również pozycja samego zespołu. I to na tyle, że jego wizyta w Polsce urosła do rangi jednego z muzycznych wydarzeń roku. Właśnie z tego powodu, ale również przez czystą estymę do muzyki Thoma Yorke’a i spółki, w Poznaniu nie zabrakło reprezentacji 80bpm.net.
Ktoś kiedyś powiedział, że support jest po to, aby publiczność rzuciła wszystkie pomidory na scenę przed występem właściwej gwiazdy. W przypadku Radiohead instytucja ta wydaje się być niepotrzebna, bo naprawdę ciężko dobrać wykonawcę, który odpowiednio przygotowałby grunt pod ich koncert. Występ Moderat właśnie w takim charakterze odebrałem jako poważną degradację tego skądinąd dobrego projektu. Mimo że całość przypadła mi do gustu, jak nigdy dotąd nie mogłem wyzbyć się myśli, na kogo tak naprawdę czekam. Godzinny set zahaczał o idm, dubstep, obfitował w łamane brzmienia, zaś sami muzycy dali się poznać jako grupka sympatycznych i zwariowanych ludzi. Jeśli wierzyć moim informatorom, to zagrali jednak na pół gwizdka, a ich występ na Audioriver był o niebo lepszy.
Tak naprawdę przedstawienie zaczęło się o godzinie 21:00. Już sama scena robiła wrażenie. A to głównie za sprawą diod LED, które oprócz oświetlenia stanowiły ciekawy element scenografii. Za nimi znajdowały się telebimy, na których prezentowano poczynania poszczególnych muzyków. Moim zdaniem błędem było wyświetlanie tego samego (tyle że na sześciu małych kwadratach) na telebimach po obu stronach sceny, wskutek czego osoby znajdujące się w większych odległościach nie zawsze wiedziały, co się na niej dzieje. Na szczęście nie miało to większego wpływu na muzyczną ucztę. Zwłaszcza, że jakość nagłośnienia zwalała z nóg. Rodzimi specjaliści od dźwięku mają się od kogo uczyć.
Polska publiczność lubi czuć się wyjątkowa i tego wieczoru miała ku temu powody. Przede wszystkim ze względu na setlistę, która dopieściła każdego z nas i śmiało może konkurować z utworami prezentowanymi w Brazylii (tam też przebój gonił przebój). Tak naprawdę mogliśmy być pewni, że na wejście dostaniemy „15 Step”, a jedną z części koncertu zamknie „Everything In Its Right Place”, natomiast cała reszta stała pod znakiem zapytania. I mimo tego, iż Radiohead sprytnie przemycali to jedną, to drugą piosenkę z „In Rainbows” (którego ja nie jestem fanem), to zdecydowali się na prawdziwy koncert życzeń. Zaczął się on już od piątego utworu, gdy Brytyjczycy sięgnęli po moje ulubione „Optimistic”. Potem było już tylko gorzej: wykonanie „Street Spirit” to jeden z najbardziej chwytających za serce momentów całego koncertu. Szkoda tylko, że był to jedyny epizod z „The Bends”. Wkrótce potem zaprezentowano prawdziwe hymny, których spodziewałem się raczej w części finałowej: „Paranoid Android” i „Karma Police” obowiązkowo zaśpiewane z publicznością. Pierwszą część setu zamknęły utwory z „Kid A”. „Idioteque” to piosenka napisana z myślą o występach na żywo, trans w jaki wpadła publiczność wraz z Thomem jest wprost nie do opisania. Z wersją live „Everything In Its Right Place” zdążyłem się już osłuchać, więc nie wprawiła mnie w osłupienie, co nie zmieni faktu, że dwa razy szybsza i dwa razy dłuższa musi robić wrażenie. Po właściwej części setu nadszedł czas bisów, które nie zdołały jej przebić pod względem doboru utworów. Najmocniejsze było wejście w postaci uwielbianego przeze mnie „You and Whose Army?” i finisz w najbardziej klasycznym wydaniu, jakie można sobie wyobrazić – Radiohead zdecydowali się na ukłon w stronę publiczności w postaci „Creep”, który jest nie lada rarytasem w trakcie obecnej trasy.
Naprawdę trudno opisywać wydarzenia i przeżycia tamtego wieczoru na sucho i bez podekscytowania. Koncerty Radiohead są bogate w przeróżne emocje. Nigdy nie zapomnę dwóch pięknych momentów. Pierwszym było wspólne śpiewanie ostatnich fraz „Karma Police” wyłącznie przy akompaniamencie gitary Thoma Yorke’a, drugim z kolei zabawa z kamerą w trakcie „You and Whose Army?”, która wszystkich szczerze rozbawiła.
Muzycy, wbrew powszechnym opiniom na temat ich zmanierowania i arogancji, zaprezentowali się fenomenalnie. Thom stał się szamanem, który potrafił zawładnąć publiką jednym gestem, zaś jego głos na żywo brzmi wyśmienicie. Podziękowania za dużo mocnego gitarowego grania przeplatanego z eksperymentalną elektroniką należą się rzecz jasna każdemu muzykowi z osobna. Ich popisowe wykonania przeniosły nas na ponad 2 godziny w inną rzeczywistość, z którą potem musieliśmy się brutalnie zderzyć podczas traumatycznego powrotu pociągiem.
Skoro Radiohead spisali się nomen omen koncertowo, wypadałoby rozliczyć również organizatorów i miasto Poznań. Już samo ściągnięcie gwiazdy tego formatu było nie lada osiągnięciem, ale nie można było na tym poprzestać. Ze strony komunikacyjnej nie mam żadnych zarzutów, do dyspozycji fanów, którzy zalali miasto, były darmowe autobusy, a w ścisłym centrum udało się uniknąć korków. Niestety, nie wszystko prezentowało się tak jak powinno. Wydaje mi się, że poznańska Cytadela okazała się nie do końca trafionym miejscem. Koncert podobno dał się poznaniakom we znaki i bynajmniej nie wzbudził ich zachwytu. Co najmniej dziwnie prezentowało się wejście na strefy: żeby wejść do tej najbliższej sceny, trzeba było przechodzić bramki do wcześniejszych sektorów. Największą bolączką okazał się jednak powrót. Świadomy tłumów, które miałem za plecami, postanowiłem chwilę poczekać. Niestety, nad opuszczającymi Cytadelę nie próbowano zapanować w żaden sposób, a nieoznaczone i nieoświetlone drogi powrotu jedynie pogarszały sytuację. Radzę wyciągnąć z tego wnioski, bo szkoda, gdy organizacja zaciera wrażenia po świetnym występie.
W tym roku wysypał się koncertowy róg obfitości. Swój wielki dzień mieli już fani Orbital, Nine Inch Nails, U2 czy Madonny. I być może narażę im się, ale to właśnie koncert Radiohead (bez żadnej przesady) zasługuje na miano wydarzenia roku. Może nie był bezbłędny, ale z pewnością na zawsze pozostanie w pamięci tych tysięcy zgromadzonych na Cytadeli fanów.
Rafał Maćkowski
fot. Petr Klapper / PetrKlapper.com





Setlista:
1. 15 Step
2. There There
3. Weird Fishes/Arpeggi
4. All I Need
5. Optimistic
6. 2+2=5
7. Street Spirit (Fade Out)
8. The Gloaming
9. Myxomatosis
10. Paranoid Android
11. Videotape
12. Nude
13. Karma Police
14. Bangers + Mash
15. Bodysnatchers
16. Idioteque
17. Everything In Its Right Place
18. You and Whose Army?
19. These Are My Twisted Words
20. Jigsaw Falling Into Place
21. I Might Be Wrong
22. The National Anthem
23. Reckoner
24. Lucky
25. Creep