Zero7 to grupa, od której zabawę z muzyką downtempo zaczął niejeden słuchacz, a Ci, którzy bawili się w ten sposób już od dłuższego czasu na nazwę zespołu reagują „a tak, znam, przyjemna muzyka”. Bo taka właśnie jest twórczość Zero7 – przyjemna, spokojna, idealna do relaksu, pracy, chilloutu, jako podkład do dnia czy jego prominentny element. Nieistotne – to właśnie Zero7, którego słuchać można praktycznie zawsze i wszędzie. Nie jest to mroczne brzmienie pokroju Massive Attack, nie są to trudne dźwięki i teksty Anji Garbarek czy wymagający głos Björk. Nie jest to nawet melancholia Portishead. To lekkie, melodyjne granie na gitarach, samplerze, keyboardzie i wokal – zarówno damski jak i męski (żeby nie było nudno?).
Album „When It Falls” promuje singiel „Home”, który już jakiś czas temu stał się dostępny (rzecz jasna nie za darmo) na oficjalnej stronie zespołu. I ten utworek właśnie jest zarówno idealnym wprowadzeniem (choć na krążku znajduje się na pozycji drugiej) jak i zobrazowanie tego, czego spodziewać możemy się w dalszej części płyty. Muzyka duetu kojarzy mi się nieco z twórczością Beady Belle, z tą różnicą, że pani Belle idzie w stronę jazzu coraz głębiej, Zero7 natomiast ogranicza się – póki co – do krótkich solówek na klawiszach. Ciężko cokolwiek zarzucić najnowszemu albumowi – muzyka na nim spodoba się nawet tym, którzy na co dzień słuchają czegoś o wiele bardziej mocnego. Przykro mi niestety jednak stwierdzić, iż osoby znające wcześniejsze albumy brytyjskiego kolektywu nie znajdą na „When It Falls” zupełnie nic nowego. Powielanie schematów, to samo brzmienie, tylko inne melodyjki. Przez ponad trzy lata pełnej aktywności na rynku muzycznym, Zero7 wypracowało swój własny i rozpoznawalny momentalnie (przynajmniej w niektórych kręgach) styl, jednak od tamtego czasu muzycy nie wprowadzili do niego kompletnie żadnych nowatorskich rozwiązań. Na najnowszym krążku znajdzie się co prawda kawałek jak „Over our heads”, który klimatycznie wpada w anemiczny wokal a la Coldplay i delikatną, kosmetyczną wręcz atonalność jak u Goldfrapp, ale jest to tylko bardzo niewielkie nagięcie standardu jaki towarzyszy słuchaczowi przez całą resztę krążka. Nie wiem wobec tego, czy dobrym pomysłem byłoby kupowanie kolejnej płyty Zero 7. Jeśli oczywiście nie mamy do czynienia z wielkim miłośnikiem Henry’ego Binnsa i Sama Hardakera oraz ich uroczych wokalistek, to kupno tegoż dzieła jest wskazane jedynie w momencie, kiedy któreś z zawartych tu utworów naprawdę sprawią, że życie bez nich straci sens. Ja nie znalazłam tu takiego utworu. Niemniej jednak, mimo wszystko, muzyka na „When It Falls” to to, co tygryski lubią najbardziej. Laicy i fanatycy – biegiem do sklepu! Reszta może sobie odpuścić.
Kaśka Paluch