Xploding Plastix to czołowi przedstawiciele norweskiej sceny nowej muzyki, dynamicznego połączenia jazzu i elektroniki, stawiani są na najwyższej półce obok takich zespołów jak np. Jaga Jazzist czy Flunk. Połowa Xploding Plastix czyli Jens Petter Nilsen zdradza tajemnice technicznej strony duetu…

Kaśka Paluch: Opowiedz mi coś o waszych muzycznych biografiach – posiadacie wykształcenie muzyczne?

Jens Petter Nilsen: Hallvard gra na gitarze klasycznej od najmłodszych lat, więc ma pewne umiejętności. Ja uczyłem się grać na fortepianie, ale niewiele z tego pamiętam. Być może nasze umiejętności posługiwania się komputerem w muzyce też zaliczają się w jakimś stopniu do muzycznej edukacji. Nie w tradycyjnym sensie, to taka muzyczno-techniczna edukacja. Natomiast jeśli chodzi o biografię duetu, zaliczają się do niej dwa albumy i masa ep’ek czy singli. Straciłem w nich rachubę, ale wszystkie są bardzo ważne.

KP: Jest wiele osób, którzy twierdzą, że jazz norweski jest bardzo specyficzny i niepowtarzalny. Ponadto, jazzmani z Norwegii są postrzegani jako jedni z najlepszych na świecie – na przykład Jan Garbarek i jego córka Anja, jaga Jazzist etc.. Co ty o tym myślisz? Czujesz, że wasza muzyka jest rzeczywiście wyjątkowa?

JPN: Mamy wielu znakomitych muzyków, ale też paru kiepskich. Od lat 70-tych tacy jak Jon Christensen, Jan Garbarek, Terje Rypdal stworzyli coś na wzór swojego przestrzennego stylu, taki „mountain jazz”. Myślę, że ten dźwięk jest raczej specyficzny dla norweskiej sceny jazzowej i jej muzyków. Jednak powoli staje się to nieco przestarzałe, a nowi jazzmani są dużo bardziej interesujący. Mam na myśli Atomic, Kiruna, Haakon Kornstad Trio, Paal Nilssen Love etc.. Nie traktujemy Xploding Plastix jak bandu jazzowego, nie gramy jazzu. Jesteśmy zbyt „rozproszeni”. Staramy się łączyć wszystko co nazywa się muzyką – od country do kontemplacyjnych brzmień i wszystkiego pomiędzy. Nie wierzę w określenie „niepowtarzalnej” muzyki. Muzyka w ogóle jest niepowtarzalna, w każdym gatunku coś się rozwija, w każdym może powstać coś ekscytującego.

KP: Jaka jest twoja metoda komponowania?

JPN: To się zmienia, tworzę riffy, partię fortepianu, gitary, zapisuję, sampluję. Jedyną rzeczą, która nigdy się nie zmienia jest wykorzystywanie przy produkcji komputera. Jest on naszym najważniejszym instrumentem i narzędziem komponowania. Ja i Hallvard mamy dwa różne studia, które są inaczej wyposażone, przesyłamy sobie między nimi pliki.

KP: A jak to wygląda w przypadku live-act’ów? Zmieniacie ekwipunek?

JPN: Mamy kompletnie inne wyposażenie w czasie występów na scenie. Używamy co prawda tych samych instrumentów i programów, ale w inny sposób. I zawsze łączymy to z żywym graniem, na bębnach, podwójnym basie, czasem na fortepianie czy innych klawiszach. Jest dynamicznie, ale staramy się zachować przynajmniej taką samą strukturę granych utworów. Głównym wyzwaniem jest przetłumaczenie wyrazu utworów na dynamikę live-setów.

KP: Które miejsce jest lepsze dla waszej muzyki – duże festiwale czy małe kluby?

JPN: Wolimy mniejsze kluby. Małe kluby z dużą sceną! Prosty kontakt z audytorium w klubie jest dużo bardziej intensywny. Festiwal może być wspaniałą bombą energetyczną, ale wszystko tam dzieje się zbyt szybko. Na festiwalach wszystko robi się w pośpiechu i zamieszaniu – od sprawdzania dźwięku po samo granie. I na festiwalach publiczność jest jedną zbitą masą ludzką. No i lubimy grać we wnętrzach. Festiwale są zwykle na zewnątrz.

KP: Tworzycie muzykę od 1998 roku. Podejrzewam, że metody tworzenia i sprzęt bardzo się zmieniły od tamtego czasu…

JPN: To jak prawo Moore’a. Zmieniamy, aktualizujemy nasze wyposażenie co osiemnaście miesięcy. Proces tworzenia jest natomiast taki sam w większości, zwłaszcza, że nagrywamy teraz sporo akustycznych rzeczy. Inwestujemy dużo w ekwipunek typu kompresory, equalizery, przedwzmacniacze i mikrofony. To miłe tchnąć nieco świeżości w muzykę. Ten sprzęt pozwala dać inny rodzaj tonalności i nastroju.

KP: Opowiedz coś o Waszych aktualnych pracach.

JPN: Pracujemy nad następnym albumem Xploding Plastix, ale to trwa dość długo, bo mamy czas zapełniony także innymi zajęciami. Produkujemy dla innych artystów, filmów i telewizji. I oczywiście w tzw. życiowe prace.

KP: Gdybyś mógł zaprosić do studia jakiegokolwiek jazzmana świata, żyjącego bądź nie, kto by to był?

XP: Powiedziałbym Nina Simone… miała najlepszy głos wszechczasów. Szorstki i bardzo delikatny równocześnie. I byłoby genialnie móc zrobić coś z Buddy Richem… i może Genem Krupa. W moim przekonaniu oni są najlepszymi perkusistami, a 70% przyjemności z muzyki pochodzi od rytmu.

rozmawiała: Kaśka Paluch