waldeckBył już rajski ogród, który straciliśmy w mgnieniu oka. Był „Tajemniczy ogród”, choć jedynie w książce Frances Hodgson Burnett’a. Dlaczego więc trip-hop nie miałby sprawić sobie własnego ogrodu, pełnym zamglonych i ponurych ścieżek, pochylonych płaczących wierzb i przechadzających wśród nich muzyków ze spuszczonymi głowami i tajemniczymi uśmiechami na twarzach?

W 2001r. Klaus Waldeck popełnił właśnie tę płytę, która była jednocześnie pierwszym krążkiem, jaki wydał dzięki własnemu labelowi, który zwie się Dope-Noir. Samodzielność wyszła artyście na dobre i pozwoliła ukazać melancholię w całej skali muzycznych odcieni, którą następnie udało się zamknąć na jednym, arcyciekawym albumie. Pokazuje on nie tylko nową twarz samego muzyka, ale także całej wiedeńskiej sceny muzycznej. Właśnie na tej płycie Waldeck w pełni ukazuje swój majstersztyk, zaprasza do świata bitu i elektronicznej niepewności; pozwala muzyce przemówić własnym głosem, ale jednocześnie ją ujarzmia i wyciska niczym owoc, by uzyskać to, co najlepsze. Myślę, ze już najwyższy czas, aby rozpocząć wędrówkę po „The Night Garden”.

Ledwie wkroczymy do nocnego ogrodu, a już zostajemy wyrzuceni na głębokie wody. LP otwiera bowiem „Slowly” – kompozycja na wskroś trip-hopowa, mroczna, której dźwięki rzeczywiście ślimaczą się jeden za drugim. Zaczynamy odczuwać atmosferę słodkiej niepewności i nadpływający, pulsujący mrok. To znak, że musimy koniecznie udać się dalej. Tam bowiem czeka na nas instrumentalny „The Night Garden” – delikatniejszy i spokojniejszy, umieszczony po to, by na chwilę oświetlić naszą drogę. Jednak jaśniejsze dźwięki ulegają coraz mroczniejszym i zasępionym kompozycjom: od singlowego „Tears Running Dry” po genialny i chyba najbardziej charakterystyczny „Floater”. W następnych odcinkach ścieżka skręca w najmniej spodziewanych miejscach, jednak nie ustajemy w podróży. Jej kres zbliża się, gdy dostrzegamy już „Morning Light”. Na koniec doganiamy dźwięki utworu z zupełnie innej bajki, oto „This Isn’t Maybe” będący jakby przedsionkiem już nie trip-hopou, a raczej muzyki klubowej. Podróż z Waldkiem pod rękę właśnie dobiega końca. „The Night Garden” nie jest labiryntem, w którym łatwo się zgubić i trudno trafić na coś, co zaabsorbowałoby nas natychmiastowo. Mamy bowiem za przewodnika świetnego artystę, który potrafi umiejętnie poprowadzić przez mroczniejsze zakamarki muzyki.

Rafał Maćkowski (el.greco)