viennaNa rynku muzycznym nie brakuje kompilacji opatrzonych etykietką „chillout-downtempo” i jak to zwykle bywa, gdy coś staje się masowe – łatwo naciąć się na nieprzemyślanej składance, przypadkowo utrafionych (albo raczej – wyjątkowo chybionych) utworów, które być może w pojedynkę radzą sobie nieźle, ale jako zbiór nie potrafią stworzyć odpowiedniego klimatu czy atmosfery, której oczekujemy od tego typu płyty. Nawet kolekcje z jednej wytwórni często okazują się bardzo nierówne. Wbrew pozorom, dobór odpowiednich kompozycji na takie albumy wymaga starannej selekcji i rozeznania w temacie. Nie wystarczy przecież wrzucić na krążek kilkanaście utworków, najlepiej sygnowanych znanymi nazwiskami, tylko dlatego, że mają wolne tempo i liczyć, że całość da słuchaczowi coś więcej niźli rozdrażnienie.

Gdy rozpoczęła się moja znajomość z jubileuszowym wydawnictwem Vienna Scientists Recordings, pomyślałam, iż po kompilacji z Wiednia, powinnam spodziewać się przede wszystkim wysublimowanego smaku – i że tego właśnie będę wymagać. Sama okładka – zamierzeniem autorów jest, by była charakterystyczna – tchnie minimalizmem i stonowanymi barwami. Subtelna i gustowna. Już samo to, jak i fakt, że jest tekturowa (pałam niemal perwersyjnym upodobaniem do tekturowych okładek) nastawiło mnie do płyty optymistycznie. Jak się okazało po przesłuchaniu szesnastu zebranych utworów – wygląd płyty jest doskonałą wizualizacją wydobywających się z niej dźwięków.

Istnieje popularne stwierdzenie, że ludziom podoba się to, co już znają. Ja dodam jeszcze, że znane podoba się najczęściej tym, którzy mało wymagają. Produkt wiedeńskich „naukowców” zawiera w sobie aż 12 niepublikowanych dotąd kompozycji lub takich, które po raz pierwszy pojawiły się na płycie CD. Jest więc ucztą dla wybrednych poszukiwaczy nowych brzmień. Artyści z Vienna Scientists nie są przesadnie reklamowani czy znani – ale może to właśnie lepiej, że ich kompozycje stają się produktem iście luksusowym. Dzięki temu ich nuty tchną świeżością i daleko im od zmanierowania jak u niektórych, zwłaszcza zachodnich, wydawnictw.

Autorzy kompilacji nastawili jej brzmienie na dub, funk, soul i jazz. Przeważa dub, co bardzo mnie ucieszyło, gdyż jestem na niego ostatnio wyjątkowo wyczulona. Faworytem w tej materii okazał się „Inna Fat Dub Combo” Stefana Obermaiera, z wyraźnie zaznaczonym beatem. Notabene, znajduję na płycie więcej takich utworów – skontrastowanych, pełnych i dynamicznych, co jest dowodem na to, iż kompilacje chill-outowe niekoniecznie brzmieć muszą jak – z przeproszeniem za kolokwializm – rozgotowane kluchy. Słuchając kompozycji Freedom Satelite, The Menheads czy Shanti Roots, odnoszę radosne wrażenie, iż ich dźwięki są przejrzyste – lecz bynajmniej nie sterylne. Konsekwentnie przemyślane – ale nie schematyczne. Nie potrafię powstrzymać się od nazwania ich po prostu eleganckimi. Artyści osiągają intymną atmosferę przez umiejętne operowanie nutą, głosem i rytmem, a nie przez bezmyślne wciskanie jęków i westchnień wokalistek – a takie praktyki zrobiły się ostatnio modne.

Miłośnicy Thievery Corporation i Gotan Project poczują się jak w domu. Polecam tę płytę każdemu, kto ceni sobie prawdziwie wysoką jakość. Na „Five Years Of Solid Grooves” rozpoczął się mój romans z nagraniami Vienna Scientists i mam nadzieję, że dalsza znajomość z tą muzyką będzie równie namiętna jak pierwsze spotkanie. A poprzeczka jest wysoko.

Kaśka Paluch