Ella Fitzgerald nazwała go „swoim drugim ja”, Liza Minelli twierdziła, że w jego głowie odbywa się niekończąca się impreza, na którą ona chce się wreszcie wybrać, New York Post stwierdziło, że obok Betty Carter jest on odpowiedzią na pytanie „kim jest wokalista jazzowy?”. Nazywany bywa legendą i duszą jazzu. Można by wręcz powiedzieć, że sława i chwała kroczy za nim i przed nim. Mark Murphy – to nazwisko zna (lub: powinien znać) każdy jazzowy fanatyk.Wspołpracował z Milesem Davisem, Pathem Methenym czy Cherliem Parkerem, teraz zainteresowali się nim austiraccy muzycy sceny nie-koniecznie-jazzowej.
Vienna Scietists to wytwórnia, której przedstawiać chyba nie trzeba. To tutaj skupiają się i rozwijają skrzydła artyści elektroniczni z elektryzującej i nieodmiennie zaskakującej sceny wiedeńskiej, to stąd od końca lat dziewięćdziesiątych wypływają kompilacje Vienna Scientists cieszące sie sporym zainteresowaniem i szacunkiem. I to właśnie ci Austriacy, zainspirowani jazzową legendą głosu Murphy’ego, stworzyli album Secrets będący zbiorem remixów tytułowego utworu. Zaczęło się od aranżacji Darcosana, Alexdruma i DJ Shaloma, czyli Three Minutes, która okazała się bodźcem do następnych przeróbek Rodziny Wiedeńskiej.
Tak więc: dwupasmowa autostrada do nieba, można by powiedzieć. Z jednej strony wiedeńczycy ze swoim zaskakującym i odurzającym wyczuciem klimatu, barw, półcieni, dźwięków i odglosów, z drugiej – ciepły, wręcz ponętny, tajemniczy głos Marka Murphy’ego. Nie wiem kto tu kogo dopełnia, ale ciężko mi się oprzeć wrażeniu, że Mark nagrał kiedyś swoje Secrets wyłącznie z myślą o tych remixach. To oczywiście absurd, a więc pozostaje mi bardziej banalne, ale za to mniej nieprawdopodobne stwierdzenie, że dostajemy na krążku godzinę wyśmienitych remixów.
Jest tanecznie, jest tajemniczo, jest bardziej jazzowo i dubowo, a nawet wkrada się nieco funku. Misz-masz? Najbardziej lubię sałatki „wszystko i nic”, ale jednak trzeba znać umiar i smaki. Pomieszanie truskawek z tuńczykiem i oliwkami może skończyć się konwulsyjną agonią żołądka, podczas gdy odpowiednio dobrane warzywka polane wyśmienitym sosem to raj na ziemi. Wiedeńscy Naukowcy znają się na tych smakach i doskonale nimi operują. Co najważniejsze – komplilacja stwarza wrażenie jednolitego setu, gdzie nastroje i brzmienia gładko przepływają jedno w drugie.
Zaczynamy bardziej jazzowo z obijającym się gdzieś w trzewiach basem (remix Quantica), potem Stefan Obermeier na spółkę z Freedom Satellite i Dublex inc. nakierowuje nas na bardziej taneczne tory (trochę funku, trochę house’u, sporo gibkiego głosu Marka), z nieco zabawnym, charakterytycznym bąbelkowym brzmieniem podkładu. Dzięki temu razem z Madrid de Los Austrias możemy spokojnie zajrzeć przez dziurkę od klucza w świat bliższy stylistyce elektro i techno, gdzie głos jazzmana potraktowany został miejscami nawet hip-hopowo. Bez wątpienia jeden z bardziej kosmicznych remixów. Z tanecznego, bounce’owego nastroju wyrywa nas drugi już remix Dublex, którego początek nasuwa skojarzenia z wokalną orkiestrą wykorzystaną przez Bjork na albumie Medulla. Doskonale przetworzony i zwielokrotniony głos wokalisty wprowadza nas na nieco wyżyszy poziom abstrakcji. Wraz z afrykańskimi rytmami i jazzującą trąbką Earthbound rozpoczynamy podróż powrotną na Ziemię, a miękkie lądowanie zawdzięczamy winowajcom całego zamieszania, czyli kolektywowi Three Minutes.
Słówko podsumowania. Dobry remix nie jest zły, o czym dyskusje – zarówno te wewnętrzne recenzentów, jak i międzyludzkie – toczą się wciąż i nieustannie. Czy remixować i jak remixować, oto jest pytanie. Elektronicy z Vienna Scientist dają wszystkim porządną lekcję osiągania klimatu bez zatracania pierwotnej magii brzmienia.
Jadwiga Marchwica