16 kwietnia 2009, Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha

Bardzo jestem wdzięczna firmie Good Music za to, że mimo, ekhm, żałoby narodowej nie odwołała koncertu Us3 w Krakowie. Bo byłby to już drugi koncert Us3 w Krakowie odwołany także z powodu żałoby narodowej. Przy obecnej, trudnej do zrozumienia, polityce polskiego rządu pojęcie żałoby narodowej spłyciło się maksymalnie, co zresztą widać było czwartkowego wieczoru w „Mandze”. Zespół wprawdzie przyzwoicie wyjaśnił powód, dla którego jednak zagra, uczcił pamięć ofiar pożaru minutą ciszy, ale już po kilkunastu sekundach publiczność zaczęła bić brawo, a z głośników usłyszeliśmy „make some noise!”.

Hałasu, jako takiego, jednak nie było. Ale dużo groove’u i basu – owszem. Us3 zagrali profesjonalnie to, w czym nie mają sobie równych – jazz i hip-hop. Perfekcjonizm słychać było także w brzmieniu koncertu – bo i sprzęt, i akustyków Us3 mieli swoich. Na całe szczęście, bo jak wiemy o dobrego polskiego nagłośnieniowca trudno, czemu się nie dziwię zważywszy na fakt, że na uczelniach wyższych w Polsce akustyków kształci się z podręczników okresu głębokiego PRLu.

Było więc głośno, ale bębenki uszne nie pękały, za to w żołądku kolacja trawiła się szybciej, bo bas poruszał miło każdym organem wewnętrznym. Geoff Wilkinson za laptopem serwował soczyste bity, First Rate odstawiał dzikie szaleństwo za deckami, sekcja instrumentalna [Ed Jones (sax), Bryan Corbett (tr) i John Crawford (piano)] mocno jazzowała, a undergroundowi hip-hopowcy Sene oraz Brook Yung dosłownie dwoili się i troili, żeby uwieść publiczność – nie tylko muzyką.

A to, czym zespół urzekał przez cały czas to niesamowicie pozytywna energia płynąca szerokim strumieniem w słuchaczy. Było ciasno (do tego stopnia, że część publiczności przeniosła się do salki obok – muzyki słuchając ze sceny, ale scenę widząc już za pośrednictwem „polowego” telebimu), ale wesoło – tak w najprostszych słowach mogę ująć to, co działo się w wypełnionej po brzegi sali Mangghi. Swoją drogą – muzeum okazało się całkiem znośną „miejscówką” na takie koncerty. Dopóki Kraków nie dorobi się porządnego miejsca na imprezy masowe (czyli na pewno nie za naszego życia), ratunek leży w dobroci tego typu instytucji.

Materiał koncertu to oczywiście w sporej mierze kawałki z najnowszego albumu Us3 „stop.think.run”, ale nie zabrakło też klasyków z „Hand on the torch” (reakcja publiki na pierwsze dźwięki „Cantaloop” – bezcenna) czy z niedawnego, wyróżniającego się krążka „Schizophonic”. Choć hit zabrany siłą Herbiemu Hancockowi pojawił się w połowie koncertu, rarytasy zespół zostawił na bis. Pojawiło się więc „Lazy Day” z wizualizacją świecących ekranów telefonów komórkowych (o których włączenie i podniesienie poprosili sami raperzy) oraz dynamiczny niczym brazylijski karnawał „Kick this”.

W ten oto sposób do kolekcji udanych koncertów można zaliczyć kolejny. Co ciekawe – znowu dzięki Good Music. Koncert legendy acid jazzu przeszedł… do legendy i na pewno będzie jeszcze długo wspominany z uśmiechem.

Kaśka Paluch