saywhatUs3, czyli ambasadorzy muzyki relaksującej (w żadnym razie nie relaksacyjnej) na poziomie, nie dają o sobie zapomnieć. Rok po premierze ostatniego, całkiem smacznego „Schizophonic” Geoff Wilkinson powraca z nowym materiałem. Pierwsze skojarzenia są następujące: Słucha się dobrze, tylko że to wszystko już kiedyś było.

Zeszłoroczny „Schizophonic” okazał się być dosyć reprezentatywny (no, może nie tak, jak produkcje z początku kariery Us3) dla całej twórczości G. Wilkinsona i stanowi wizytówkę charakterystycznego stylu, jaki obrał. Jego muzyka ma kołysać, odprężać, zrelaksować, a to wszystko za sprawą obowiązkowej paplaniny do mikrofonu w wykonaniu zaproszonych gości i przyjemnych, ale to bardzo przyjemnych, oscylujących wokół jazzu podkładów. Poruszanie się w tej mieszance opatrzonej szyldem acid-jazz jest stosunkowo ryzykowne – bardzo łatwo jest przesłodzić z atmosferą (o czym wie dobrze sam Wilkinson). I może właśnie aby uniknąć takiego ryzyka, lider Us3 wolał pozostać na pewniejszej pozycji niż zrobić krok w jakąkolwiek stronę. Co więcej, nie decyduje się nie tylko na zmianę brzmień, ale również stawia na niemal tych samych współpracowników. Kolejny raz usłyszymy więc Akila Dasana i Gastona, których popisy wokalne tym razem już nie zaskakują. W tle z kolei nazwiska-solidne firmy: chociażby Ed Jones (saksofon) i Chris Storr (trąbka) – dla mnie najważniejsze postaci z całego zestawu. „Say What?!” można by w zasadzie nazwać „Schizophonic 2”, gdyby nie obecność niejakiej Adeline – gwiazdeczki r’n’b uznanej przez Wilkinsona za prawdziwe odkrycie. Świeża krew raczej nie zaszkodziła „Say What?!” i, na całe szczęście, nie wymusiła zwrotu w stronę właśnie r’n’b. Powyższy opis klaruje obraz najnowszej płyty: klasycznej, stylowej i jak zwykle rozkołysanej – ot, taki przyjemny (mocny punkt: „The Day That I Died”), ale z drugiej strony mało odkrywczy (jak singiel promocyjny) zestaw.

Ostatnią tendencję, która zdominowała nowsze propozycje Us3, czyli odejście od samplowania, G. Wilkinson próbował wytłumaczyć w jednym z wywiadów, mówiąc: „Pisząc muzykę, kieruję się zasadą: trzeba to zrobić tak, by brzmiało nieco staromodnie, znajomo, a jednocześnie zaskakiwało świeżością.” Problem tkwi w tym, że to wszystko, co ukazuje się pod szyldem Us3, już od jakiegoś czasu sprawia wrażenie bardziej staromodnego niż świeżego. Rozwiązania, na które stawia, mają przybliżyć nam atmosferę koncertu, ale w tym chwycie nie widzę nic mocniejszego od 'mniej koncertowych’ pierwszych krążków. Tyle mojego czepiania się.

W tytule płyty mamy 2 znaki interpunkcyjne. Gdybym mógł wybrać jeden z nich, z pewnością nie byłby to wykrzyknik entuzjazmu i zaskoczenia, raczej znak zapytania, który każdy powinien postawić na końcu zdania: Czy znane, stare i dobre Us3 to to samo, co atrakcyjne Us3? W przypadku udzielenia odpowiedzi pozytywnej do sklepu marsz!

Rafał Maćkowski (el.greco)