rucker-maatGdyby Kazimiera Szczuka nagrała płytę, brzmiałaby właśnie tak. A spece od kreacji medialnej uczyniliby charakterystyczną wymowę „r” niepokonalnym atutem. Tymczasem jednak w odtwarzaczu kręci się kolejne dzieło feministki z przekazem zdecydowanie nie po polsku, bez żadnych wyróżniających się zgłosek w wymowie, za to ze znakomitym podkładem muzycznym i idealnie korespondującą z nim intonacją.
Na nazwisko Ursuli Rucker każdy prędzej czy później musiał się w swoich muzycznych wojażach natknąć. Czy to przy okazji jej współpracy z The Roots, czy to przy przeglądaniu katalogu prestiżowej wytwórni !K7, poznał ją też każdy zainteresowany twórczością kolektywu Jazzanova. I hip-hopem, housem czy drum’n’bassem. Muzyka Ursuli Rucker od zawsze była idealnym tworem dla tych, którzy równie mocno skupiają się na formie utworów, jak i przekazie sensu stricte – czyli tym, co wykonawca do nas mówi lub śpiewa. Na „Ma’at mama” filadelfijska dziennikarka tylko potwierdza, że w dalszym ciągu doskonale wie, co chce dać słuchaczowi i że nie uwzględnia w tej kwestii najmniejszych kompromisów.

Pani Rucker co prawda nie ogranicza się stylistycznie, ale mimo wszystko oscyluje raczej w jednakowej konwencji smakowej. Podkłady mogą być bardziej jazzowe, bardziej elektroniczne lub niemalże trip-hopowe, ale wszystkie funkcjonują na zasadzie kontrapunktu do głosu artystki. Uzupełniają go, wspierają, jednak zawsze w oparciu o plan drugi, tak by w żadnym wypadku nie zakłócić informacji z melorecytowanej poezji. Ursula sprawia poważny kłopot dziennikarzom pragnącym zamknąć jej muzykę w jakąś gatunkową szufladkę – miałabym poważne opory przed nazwaniem tego hip-hopem, z całą pewnością nie jest to też poezja śpiewana. Konkluzja może wzbudzić sprzeciw, ale pani Rucker najbliżej chyba do trip-hopu – zwłaszcza na najnowszej płycie, gdzie muzyka przez większość utworu przesiaduje w rejonach mrocznych, brzmienia są melancholijne lub smutne. Nie wspominając już zresztą o tekstach – tak samo niewesołych, jak mądrych. Jeżeli komuś na „Supa Sista” za mało było powagi w muzyce kolaborującej z powagą tekstów – to teraz będzie w stu procentach usatysfakcjonowany. Co zaś się tyczy samego głosu – mam wrażenie, że teraz artystka deklamuje jakby spokojniej. Ciężko to jednoznacznie „wychwycić”, ale na chociażby na „Silver or Lead” dało się wyczuć swoistą agresywność głosu w pewnych fragmentach. Tutaj tego nie ma.

Gdybym miała w dwóch słowach podsumować najnowszą płytę Ursuli Rucker, powiedziałabym „good job”. Bo to bardzo dobrze wykonana praca. „Ma’at” to egipskie bóstwo odpowiedzialne za porządek i spokój. Ursula może być całkowicie spokojna o powodzenie swojej nowej płyty. I zostać prawdziwą „Ma’at mamą”.

Kaśka Paluch