truby-elevatorRzadko zdarza się, żeby płyta włączona z przypadku czy też raczej dla sprawdzenia i bez większego przekonania, a nawet z pewną dozą zobojętnienia… poruszyła mnie do tego stopnia, żebym słuchała jej całe popołudnie, konsekwentnie ignorując inne albumy czekające na moją litość.
Truby Trio, czyli najważniejsze trio Compost Records, wytwórni prowadzonej przez muzyków Jazzanova, swój debiutancki krążek nazwali – moim zdaniem – przewrotnie „muzyką do wind” („Elevator Music”). Przewrotnie, ponieważ muzyka w windach kojarzy mi się z niezajmującą masą quasi-chilloutowych dźwięków, o których zapomina się zaraz po obejrzeniu reklam restauracji i dojechaniu na piętro. A o dźwięki skomponowane przez Rainera Trüby’ego, Rolanda Appela i Christiana Prommera można się w windzie chyba tylko potknąć – sambowe klimaty, zróżnicowane wokale, drum’n’bassowy rytm i jazzowe solówki to coś, co zwraca uwagę i nie pozwala zapomnieć zaraz po wysłuchaniu.

Przy tym jest to muzyka nieszczególnie skomplikowana, ale za to z całą pewnością przemyślana. Mówię tu na przykład o budowaniu napięcia i rozładowywaniu go wchodzącym, pełzającym basem z dodatkową partią perkusji. Takie wzmocnienia są tu na porządku dziennym i choć to ograny schemat na „robienie wrażenia” – jest przecież niezwykle skuteczny i w przypadku tej płyty sprawdza się znakomicie. Do tego dochodzi jeszcze gorąca, wręcz tropikalna atmosfera i dostajemy klikadziesiąt minut pozytywnej, tanecznej energii.

Jak już pisałam na początku – nie spodziewałam się tego. Tym bardziej cieszy mnie, że powstał kolejny album, który mimo mojego sceptycznego podejścia, okazał się krążkiem znakomitym.

Kaśka Paluch