Duet tworzony przez Erica Hilltona i Roba Garza to bodajże jeden z najbardziej znanych projektów w świecie muzyki ogólnie określanej mianem downtempo,  trip-hop tudzież acid jazz, bo te właśnie style mieszają w swojej muzyce obficie oblewanej elektroniką i muzyką świata.

fot. turntablelab.com
fot. turntablelab.com

„The Richest Man In Babylon” to ich ostatni album, wydany w 2002 roku, na którym szczerze powiedziawszy, od czasów pierwszego („Mirror Conspiracy”) niewiele się zmieniło. Ocena czy to dobrze, czy źle jest już głęboko subiektywnym odczuciem. Jeśli o mnie chodzi, to jestem jak najbardziej za tym, żeby Thievery Corporation nie zmieniało się zbytnio, bo ten wolny, spokojny i jednocześnie dość połamany, skomplikowany beat będący tłem dla kobiecego, przyjemnego i soulowego wokalu, okraszonego brzmieniami z samplera, zlane w jedną całość i płynące sobie przez godzinę z głośników, sprawia mi nieopisaną przyjemność. Z drugiej jednak strony niespecjalnie dobre wrażenie robią dwa, praktycznie niczym nie różniące się od siebie albumy – gdybym nie znała „Mirror…” na pamięć, mogłabym mieć problemy z oddzieleniem obydwu płyt od siebie – dla przeciętnego, nie zaznajomionego z tematem słuchacza są one praktycznie identyczne.

Jeśli jednak poddać ostatnie dzieło duetu głębszej analizie, bez problemu usłyszymy tu znacznie więcej nawiązań do brzmień typowo wschodnich – wcześniej, mimo iż pojawiały się takowe, brakowało utworu w rodzaju „Facing East” gdzie tradycyjne indyjskie instrumenty wiodą niekwestionowany prym, a elektronika tylko pomaga im w zbudowaniu pełnowartościowej atmosfery czy „Meu Destino” z niezwykle przyjemnym męskim wokalem oscylującym na granicy śpiewania typowo współczesnego i tradycyjnego prosto ze wschodu. Poza tym miłym akcentem Thievery prowadzi nas po dobrze znanych ścieżkach. Temat wspomnianego wcześniej kobiecego wokalu należy rozwinąć, bowiem nie byle kto, a sama Emiliana Torrini we własnej osobie udziela się na tym albumie – jedna z najbardziej znanych trip-hopowych wokalistek, której sukcesy porównywane są (choć nie przeze mnie, ale ja w tej akurat kwestii mam nieco skrzywiony obraz) z osiągnięciami samej Björk. Płyta „The Richest Man In Babylon” przeznaczona jest raczej do relaksu tudzież chilloutowego pokoju po hucznej imprezie, bowiem nie znajdziemy na niej ani jednego utworu, który nadawałby się do dzikiego skakania na parkiecie – nie o to jednak chodzi, od tego typu kawałków są inne grupy, a nie Thievery Corporation, którzy przyzwyczaili nas do krainy łagodności w ich wykonaniu – i bardzo dobrze! Podsumowując te rozważania, Hillton i Garza nagrali naprawdę bardzo dobrą płytę, którą z czystym sumieniem mogę polecić właściwie każdemu, kto lubi posłuchać czasem profesjonalnego downtempowego grania, aczkolwiek bez minusa, jakim jest zdecydowany brak nowatorstwa, się nie obędzie. Mimo wszystko jednak, „The Richest Man In Babylon” pozostaje w moim odczuciu jedną z lepszych płyt jakie dane mi było usłyszeć.

Kaśka Paluch