– Thievery Corporation… co to za płytka?
– A nie wiem jeszcze, nie słuchałem, jakaś chilloutowa muzyka.

Tak kilka lat temu zaczęła się moja przygoda, którą sprawiedliwiej i bardziej szczerze trzeba by było mianować szalonym romansem (w przenośni oczywiście) z duetem Roba Garza i Erica Hiltona, znanymi szerokiemu gronu jako Thievery Corporation. Zadebiutowali u mnie krążkiem „The Mirror Conspiracy”. Że był to debiut spektakularny, świadczyć może choćby fakt, że pojęcie trip-hop kojarzy mi się prawie jednoznacznie z tym krążkiem.
Dowodem na to, jak parę lat temu „chwycił” mnie ten krążek, jest fakt, że wciąż mam ochotę do niego powracać i za każdym razem przesłuchiwanie „The Mirror Conspiracy” okazuje się prawdziwą ucztą. Nie od dziś wiadomo, że mam słabość do wszelkich akcentów dalekiego wschodu w muzyce (czy to w skali, czy to w brzmieniach instrumentów) – Złodzieje urzekli mnie wplataniem takim motywów delikatnie w ramy dub’u, chilloutowych wokali, eleganckiej elektroniki. Właśnie o tej elegancji też słów kilka. Panowie Eric i Rob wyglądają tak, jak brzmi ich muzyka – czyli nienagannie. Garnitury, krawaty, na okładce ich płyty widnieje paczka papierosów, papieros i lampka wina. Powiedziałabym, że to prawdziwie „lounge’owy” klimat, gdyby słowo „lounge” nie miało dziś nieco innego znaczenia. Ale jeśli coś pasuje do muzyki Thievery Corporation to przede wszystkim miękka kanapa, pub, wino, papieros i garnitur. I ulice miasta. Najlepiej w deszczu. I dźwięk obcasów na chodniku. I choć wydawałoby się, że taka muzyka tchnie dystansem i chłodem – co w istocie też można odczuć – to gdzieś głęboko w niej tkwią prawdziwe namiętności i gorące uczucia, tyle że w wydaniu faceta w garniturze. W dodatku całkiem przystojnego.
A teraz konkrety: beat jest złamany, często z użyciem bongosów, elektronika jest subtelna, jest też trochę fortepianu, smyczków, instrumentów dętych, a wokale tylko żeńskie i przeważnie po francusku (mniam). Wszystko na swój sposób ulotne i delikatne. Melancholii i przygnębienia – często, co zrozumiałe, kojarzonych z trip-hopem – szukać nie musimy, bo nie znajdziemy. „The Mirror Conspiracy” to płyta niezwykle ważna i piekielnie dobra. Mogłabym porównywać ją do dokonań Nighthawks, Rodneya Huntera, Truby Trio czy Freedom Satelite, ale – z całym szacunkiem dla tych wspaniałych artystów – to ich trzeba porównywać z Thievery Corporation. Kolejna pozycja obowiązkowa.
Kaśka Paluch