tco-royalGdy na światło dzienne wyszedł pierwszy, a później kolejne krążki projektu The Cinematic Orchestra, prawie każdy kto zachłystywał się ich muzyką – także niżej podpisana – myślał o tym, jak to pięknie byłoby usłyszeć zespół na koncercie. Od tego czasu minęło kilka lat, ale warto było czekać, bo teraz każdy może zabrać sobie taki koncert do domu. I wyjdzie na tym lepiej niż kupując bilet – tak pomyślą pewnie ci, którym dane będzie porównać wersję z wydanego właśnie CD, a wersję z Warszawy, Katowic czy Poznania.
Wpływ na to ma kilka czynników, nie tylko taki, że na polskich koncertach większość z nas dostała wstrząsu po usłyszeniu brzmienia nowych utworów (tzn. tych z „Ma Fleur”). Koncert w Royal Albert Hall był na z góry wygranej pozycji chociażby dzięki mocno rozbudowanemu instrumentarium – a jak wiemy: morze instrumentów oznacza morze możliwości. A 24-osobowy zespół i Heidi Vogel, Lou Rhodes czy Grey Reveren na wokalu to nie byle co. To pozwoliło na lepsze przygotowanie aranżacyjne poszczególnych utworów z „Ma Fleur” i „Every Day” co dało efekt „The Cinematic Orchestra – na scenie”, a nie „The Cinematic Orchestra – Rock Band Live”. Zwłaszcza, że mimo tak rozbudowanego aparatu wykonawczego, czuć swoistą kameralistykę brzmienia. Czasem niestety do przesady – „To Build A Home”, choć wielu z Was nie będzie pewnie mogło w to uwierzyć, brzmi w wersji live o wiele gorzej niż na albumie. I – sama nie wierzę, że to powiem – brakuje mi Patricka Watsona.

Bywają też momenty, w których urzekająca magia grupy instrumentów smyczkowych jest namacalna – mamy tu bowiem „Prelude”, pewnego rodzaju uwerturę (choć w połowie albumu), która na trzy minuty przenosi nas skrzypcowymi i wiolonczelowymi detaché w świat muzyki ilustracyjnej i filmowej oraz nastraja do wzruszająco-porywającej wersji „Breathe”. A po kameralistyce i symfonice czas jeszcze na jazz – jeśli zasugerujemy się charakterystyką całokształtu twórczości TCO. Swinscoe i spółka doprowadzają do apogeum tego gatunku w przedostatnim utworze na albumie – „Ode To The Big Sea”, z błyskotliwą solówką Luke’a Flowersa na perkusji czy Toma Chanta na saksofonie – kwadrans ostrej improwizacyjnej jazdy.

„Live At The Royal Albert Hall” w wykonaniu The Cinematic Orchestra to kwintesencja tego projektu. Dokładnie to, czego oczekiwalibyśmy od koncertowych aranżacji dobrze znanych nam z płyt utworów. Co tu dużo mówić – dla miłośnika sztandarowego produktu eksportowego Ninja Tune to pozycja obowiązkowa. Pozostaje kupić, włączyć i zazdrościć każdej z czterech tysięcy osób, które 2 listopada 2007 roku znalazły się w londyńskim South Kensington…

Kaśka Paluch