8 – 15 sierpnia 2007, Budapeszt, Węgry

Na Sziget Festival byłam tylko dwa dni i nie zazdroszczę dziennikarzom, którzy mają za zadanie zrelacjonować cały tydzień imprezy. Prawie dziesięć kilometrów muzyki, teatru, tańca, sportu trudno ogarnąć nawet wtedy, gdy jest się na miejscu. Jeszcze trudniej ogarnąć to w słowa.

24 sceny oferowały każdą możliwą do wyobrażenia dziedzinę sztuki. To raj dla ludzi o szerokich horyzontach muzycznych, którzy mieli do wyboru zabawę przy chyba wszystkich gatunkach jakie wymyślono. Poczawszy Main Stage, na której odbywały się koncerty największych gwiazd (The Good, The Bad and The Queen, Chemical Brothers, Pink, Sinead O’Connor, Manu Chao i wielu innych), przez namioty jak Bahia Stage czy Roma Tent – prezentujące rodzimą muzykę z różnych krajów, także folklorystyczną, a skończywszy na niezliczonej ilości plenerowych „klubów”, gdzie tysiące osób tańczyło do breakbeatu, house’u, techno, minimalu czy hitów lat osiemdziesiątych oraz oczywiście miejscach z ostrym, gitarowym graniem. Gdy kończyły się imprezy na scenie głównej, swój namiot otwierał główny sponsor festiwalu – browar Arany Aszok – gdzie wystąpiła między innymi sławna węgierska grupa Anima Sound System.

The Good, The Bad And The Queen zebrali pod sceną rzeszę fanów w typowych dla zespołu cylindrach, a Chemical Brothers swoim setem – przekrojowym przez trzy ostatnie albumy – rozgrzali do czerwoności imponującą ilość słuchaczy, których można liczyć prawdopodobnie w kilkunastu tysiącach. De facto stworzyli gigantyczną dyskotekę, bo większość swoich utworów przyspieszali i wzmacniali do tempa maksymalnie tanecznego. Szkoda tylko, że nie mogliśmy popatrzeć na samych Braci Chemicznych – zasłonili się wizualizacjami i sprzętem. Równocześnie z nimi Cesaria Evora dawała show na iWiW Stage.

Roma Tent wbrew pozorom przyciągnął równie spory tłumek – jak na możliwości stosunkowo niewielkiego namiotu. Ci, którzy dostali się do środka mieli okazję zobaczyć choćby słowacki zespół Martin Bies & Flamenco Clan z repertuarem stricte południowym i hiszpańskim stepem.

W tym samym czasie na Nokia Party Arena swój wieczór mieli Dje wytwórni Compost Records, a na Hammer World Stage spustoszenie siał zespół Skinny Puppy.

Oprócz tego każdy mógł poćwiczyć jogę, tai chi, zagrać w koszykówkę czy tenisa stołowego. Afro Latin Stage & Village oferowała egzotyczny masaż czy możliwość zrobienia sobie dredów. Wytrwali w środku nocy mogli podziwiać występy drag queens, a wszystkiemu temu towarzyszyła naprawdę bogata oferta gastronomiczna – z hektolitrami wylewanego i wlewanego wina węgierskiego na czele.

Znalazło się też parę osób, którym muzyki było wciąż mało. Swoją kreatywność wyładowywali inspirując się grupą STOMP i wybijając – całkiem udanie – rytm za pomocą wszystkiego co było pod ręką, ze śmieciowymi kontenerami włącznie 🙂

Pozostaje jeszcze pozazdrościć Węgrom umiejętności organizacyjnych. 50 tys. wielonarodowa publiczność to spora grupa pod opieką organizatorów, którzy z zadania wywiązali się znakomicie. Żadnych problemów komunikacyjnych (imprezowiczów na miejsce dowoziła kolejka, która startowała z miejsca, do którego można było dojechać metrem, tramwajem czy autobusem w ciągu kilku minut, a rozwiązanie problemu tłoku na postoju taksówek zasługuje na piątkę z plusem), podobnie z samym wejściem na teren festiwalu czy sprawami sanitarnymi – kwestią przyziemną, ale ważną.

O całej reszcie niech opowie obraz.

tekst i foto: Kaśka Paluch

Dziękujemy Polskiemu Instytutowi w Budapeszcie za zaproszenie na festiwal, gościnność i pomoc.