swellKolaboracji ci ostatnio u nas dostatek. Bonobo kolaboruje z wokalistami, Yoko Ono kolaboruje (co z tego, z jakim skutkiem) z DJ’ami, a Andreas Saag kolaboruje z jednymi i drugimi. „Swell Communications” to pierwszy długogrający krążek skandynawskiego producenta, który pokazał się światu z kilkoma singlami sześć lat przed wydaniem debiutanckiego albumu [!]. Wspomniane single, a konkretniej „Music In Her Eyes”, „Gone” i „Let me decide” wydał w szwedzkim labelu Hollow Recordings, po czym przeniósł się do nieco większej wytwórni – Freerange. Tam właśnie wydał omawiany krążek.Razem z czołowym przedstawicielem skandynawskiej sceny elektronicznej (czyż samo to stwierdzenie nie jest wystarczającą rekomendacją?) na albumie pojawili się Dom, Mark de Clive-Lowe, Simad, Seiji i koledzy z północy – Nuspirit Helsinki, a do jednego z utworów – „No No” – pretendującego do miana radiowego hitu, przyłożył się sam Mr. Scruff. Na wokalu zabrakło niestety Yukim Nagano, której głos poznaliśmy przy pierwszych wydawnictwach Andreasa, zastępuje ją za to Elsa Esmeralda. Całkiem zresztą przyzwoicie.

„Swell Communications” nie reprezentuje sobą żadnego nowatorstwa czy wielkiego kroku w rozwoju muzyki. Jest za to bardzo skandynawski, bardzo nu jazzowy i broken beatowy. Mottem producenta jest tworzenie takich utworów, które wywołują jednoznaczne emocje, a głównie – uśmiech przy głośnikach. Niezależnie od tego czy będą to głośniki domowe, samochodowe czy klubowe. Podczas słuchania mieszały mi się w głowie skojarzenia to z Beady Belle, to z Incognito, Truby Trio, Koop, Hird czy Five Corners Quintet. Nie bez powodu ostatni z wymienionych artystów to przedstawiciele Dealers of Nordic Music – Swell Session jak najbardziej kwalifikuje się do miana dilera nordyckiej muzyki. Zdradza go brzmienie.

Mamy tu więc potężną dawkę połamanego bitu okraszonego zróżnicowanymi wokalami, przeważnie szybkiego tempa, charakterystycznych i wielbionych przez miliony klawiszowych plam czy wstawek dęciaków, świetnie brzmiącą elektronikę i wpływający w krwioobieg bas. Nie mamy za to jedności stylistycznej – jak to zwykle bywa przy albumach tworzonych latami i przez producentów lubiących współpracować. Nie powiem jednak, żeby mi to szczególnie przy przesłuchiwaniu „Swell Communications” przeszkadzało. Nie sądzę też by spójność gatunkowa (choć przecież nie mamy rozstrzału między psychodelią, idm, ambientem, hardcor techno i soulful jazzem) była też zamiarem autora albumu. Miał wywołać uśmiech – i wywołuje. Polecam.

Kaśka Paluch