Mniej więcej rok temu o tej porze, w moje uszy po raz pierwszy – z lekkim poślizgiem czasowym – wdarły się dźwięki z pierwszego longplaya grupy Sundial „Metabasis”. Wystarczy spojrzeć na moją recenzję tego albumu, żeby przekonać się, iż nie przeszłam obok niego obojętnie, a wręcz dostałam na jego punkcie swoistej obsesji, która uruchamia się zresztą i teraz, gdy przesłuchuję krążek po raz tysięczny. W momencie, w którym zaczynałam odczuwać specyficzne i nieprzyjemne uczucie niedosytu, pojawiły się pierwsze wieści na temat nowego projektu muzyków. Przez rok nazwa grupy powiększyła się o człon „Aeon”, pojedyncze tracki zaczęły pojawiać się na chilloutowych kompilacjach, a 80bpm.net capnęło nad całością patronat medialny. Teraz pudełko o ciemnej barwie leży na moim biurku, krążek kręci się w odtwarzaczu, a przez słuchawki sączy się „Iced-Melancholy Spectacle”. Mogę wrócić do choroby.
Po pierwszym przesłuchaniu albumu wiem już na pewno: nic się nie zmieniło. I na to właśnie liczyłam. Mam już świadomość drogi, jaką obrała drużyna Radka Kochmana, Daniela Lulkowskiego, Vladislava Isaeva (DJ-a grupy) i Patryka Gegniewicza. Panowie swoją twórczością reprezentują nurt bliższy bardziej miłośnikom brzmień transowych niż stricte trip-hopowych o czym pisałam już przy okazji „Metabasis”. Ten styl cechują bardzo rozległe, przestrzenne i pełne świeżego powietrza powierzchnie muzyczne, wysoki stopień melodyjności i bit w pewnym sensie rozproszony na tle całości oraz efekt minimalnej selektywności. Muzyka uruchamia automatyczne skojarzenia z chwilami wytchnienia w chillout-roomach na ostrych imprezach transowych. Z jednej strony nie tracimy kontaktu z meritum tego gatunku, a z drugiej – naszej mentalności nie chłoszcze już zabójcze tempo i regularny rytm. Nie znaczy to, że właśnie narzuciłam jedyną słuszną funkcję muzyce Sundial Aeon. Bo sama lubię podpinać ją do widoków z okien samochodu albo po prostu… do snu.
Mimo tego nie wykorzystywałabym sundialowej twórczości wyłącznie jako soundtracku do życia. Warto bowiem poświęcić jej więcej skupienia i uwagi, by nie przeoczyć jak wiele się tam, na rozmaitych płaszczyznach dzieje. Od namnożonych efektów, przez rozmontowaną na kilka planów linię melodyczną i tak samo potraktowany bas, po perkusję pojawiającą się w kulminacyjnych momentach – wszystko potrafi zaabsorbować i pewnym sensie zahipnotyzować. Szczególnie, że na „Apotheosis” Sundial Aeon najwyraźniej zwiększyli dynamikę swoich utworów. Struktury częściej się nawarstwiają i zagęszczają, pojawiają się też kobiece wokalizy (w tej roli Iwona Malczewska i Kinga Nyga). Atmosfera znowu jest kosmiczna, mistyczna – zaczyna ją wprowadzać już zresztą sama nazwa albumu, projektu i jego logo. Słychać tu dobre przygotowanie i solidne wykształcenie z zakresu muzyki elektronicznej.
Sundial Aeon po raz drugi aplikują swoim słuchaczom powrót do starych dobrych czasów, w brzmieniu skrojonym na współczesną miarę (acz, na szczęście, bez przesady). Kilkadziesiąt minut porządnego, elektronicznego, głębokiego oddechu.
Kaśka Paluch