Od premiery poprzedniego albumu Stereo MC’s – fatalnej płyty „Paradise” – minęły już trzy lata, a ja wciąż mam wrażenie, że to było wczoraj. Krążek nie podobał mi się tak bardzo, że aż ryzykując nieuprzejmość podczas wywiadu z Nickiem Hallamem – DJ’em grupy – wypomniałam mu popadanie w pretensjonalność, a przede wszystkim zesładzanie swojej stylistyki do poziomu kilograma cukru. Co ciekawe Hallam zamiast strzelić focha odparł, że kolejna płyta będzie już zupełnie inna.
Nie kłamał. Najnowszy krążek nie jest podobny do żadnego z poprzednich, na całe szczęście nie ma też nic wspólnego z „Paradise”. „Double Bubble” już po kilku pierwszych okrążeniach w odtwarzaczu zaczęło zachowywać się jak ognista kula odbijająca się od ścian pokoju z zawrotną prędkością. Tyle energii Stereo MC’s do tej pory prezentowali tylko na koncertach.
Tym razem postawili na bogactwo brzmieniowe, harmoniczne i melodyjne, nie popadając przy tym w beznamiętność acid jazzowych popłuczyn (jak ostatnio). Rob Birch śpiewa równie dużo, co rapuje, chórki jak zawsze godnie mu towarzyszą, wraz z potężną ilością sampli i instrumentalnych wstawek. A to wszystko jest podtrzymywane przez szybki, połamany beat. Pewne zagrywki formalne przypominają mi – w mniej lub bardziej oczywisty sposób – … wczesnego Fatboy Slima. Trudno o lepszy komplement.
Ciekawie prezentuje się też skryte romansowanie z jamajskim bujaniem, przy czym mam na myśli raczej pulsację i rytmikę niż jakiekolwiek wyraźne nawiązywanie na innych płaszczyznach do reggae czy dubu. Natomiast absolutnym „numero uno”, który dosłownie złożył mi pokój jak domek z kart, okazał się kawałek „Gringo (Ragged & Ruthless)”. Stopniowo rozkręcający się, oparty na mocnym break beacie i melorecytacji Roba i – co najważniejsze – melodyce indyjskich rag, podsumowywany co jakiś czas przez chóralne „fire!” (kojarzące się notabene z podobnie rozwiązanym „refrenem” z utworu „Splifire” The Prodigy, który na pewno wszyscy skojarzą), stał się moim ulubionym na całym albumie.
Jest to utwór jednocześnie podsumowujący całe „Double Bubble” – bogaty konstrukcyjnie, brzmieniowo, melodycznie, z masą nawiązań do trendów współczesnej ambitnej muzyki klubowej przy równoczesnym zachowaniu ducha Stereo MC’s, których tak polubiliśmy na „Connected”. Nie ma w nich już wprawdzie tej drapieżności i zadziorności z lat 90-tych, ale wciąż pozostali ikoną muzyki elektronicznej. Zwłaszcza, że by utrzymać się na fali nowoczesności, tym razem do pracy zaprosili też utalentowanego producenta Tic-Toc.
Być może Tour DJ set Roba Bircha sprawiło, że górę wzięły inspiracje imprezowo-taneczne, jakikolwiek jednak był tego powód, otrzymaliśmy krążek, przy którym nogi same ruszają na parkiet, a przy okazji którego walory artystyczne zaspokoją nawet najbardziej wybrednych odbiorców.
Stereo MC’s zatarli niemiłe wrażenie wywołane przez poprzedni krążek i udowodnili, że wciąż potrafią dać ostro czadu i długo jeszcze w tej dziedzinie będą dzierżyć żółtą koszulkę lidera.
Kaśka Paluch