Być może paru osobom nasunie się do głowy pytanie, o sens pisania recenzji płyty trzynaście lat po jej premierze. Słusznie, moim zdaniem coś podobnego mogłoby być rzeczywiście bezcelowe – ale nie w przypadku takiego albumu jak „Connected”, który złotymi zgłoskami wpisał się w historię muzyki XX wieku i chyba w ogóle historię. Brak jego recenzji to rażący ubytek.
Z pewnością o bardziej spektakularnym wyczynie grupy moglibyśmy mówić, gdyby „Connected” było jej debiutanckim krążkiem. Mimo, że tak nie jest, brytyjski zespół może chodzić z podniesionym dumnie czołem do dziś. A cóż to takiego, to „Connected”? Najogólniej rzecz ujmując: mieszanka melodyjnego rapu z „upalonym” tekstem, położonego na niebanalnym groovie, a nierzadko i podkładach iście trip-hopowych, z towarzyszeniem żeńskich wokali rodem z dynamicznego i porywającego acid jazzu (w zasadzie wypadałoby powiedzieć o „oldschoolowym” stylu acid jazzu, skoro teraz najnowszą płytę US3 też wciska się do tego gatunku). Wcześniej wspomniałam, że „Connected” to nie debiut Stereo MC’s, a to znaczy, że nie po raz pierwszy zaprezentowali tego typu klimaty. O równie soczystym „flow” możemy mówić także w przypadku „33-45-78” z roku 1989 (to jest dopiero oldschool!) czy „Supernatural”, ale wydaje mi się, iż dopiero na trzecim albumie grupa z Londynu osiągnęła apogeum swoich możliwości i pełną dojrzałość. Swoisty szczyt, z którego niestety w następnych latach zaczęła powoli spadać.
Wielki styl „Connected” docenili ludzie z branży – dowodem choćby pojawienie się utworu „Connected” na soundtracku do kultowego (dla niektórych) filmu „Hakerzy”, tudzież na składance wydanej nakładem Circa Records o wiele mówiącym tytule „The Best…Album In The World…Ever!” (obok takich gwiazd jak The Prodigy, Chemical Brothers, Skunk Anansie czy The Future Sound of London) czy wreszcie zaproszenie do nagrania prestiżowej składanki „DJ Kicks” dla niemieckiego labelu !K7.
To album, na którym obok energicznych, bardzo imprezowych kompozycji, w tym samym rzędzie stoją niepokojące, o mrocznej atmosferze utwory jak „Playing With Fire” z intrygującym tekstem. Notabene, jeśli chodzi o warstwę liryczną, to słowa z mrocznym posmakiem znajdziemy także w tej pierwszej (czyli jaśniejszej) grupie kawałków. A wszystkiemu temu towarzyszy idealne wyczucie proporcji i perfekcja w produkcji. To płyta, której można słuchać bez przerwy przez kilka tygodni (testowane) i powracać do niej po kilku latach (też testowane) by znów spędzić z nią kolejne kilka tygodni (i to również). Jest na tyle ponadczasowa, że wciąż tworzy konkurencję dla każdego nowego wydawnictwa i punkt odniesienia do jego oceny. Warto więc znać, warto się na tym wzorować. Dodawać jeszcze, że polecam?
Kaśka Paluch