stealpotJeśli zmieszamy jazz, improwizację, ambitny pop, trip-hop, masę instrumentalnej muzyki i przyjemny dla ucha wokal, wyjdzie nam niezła płyta. Jeśli do tego dorzucimy jeszcze ciekawe aranżacje i koncept dla żywego instrumentarium oraz nieprzeciętny talent osoby koordynującej to wszystko – otrzymamy nową płytę Stealpota. „Indian Salon” dowodzi, że wyróżnienia i pochwały jakie Szymon Folwarczny zebrał po swoim debiucie nie były bez pokrycia i rzucone na wiatr. Ten człowiek po prostu umie nagrywać dobre płyty. Po prostu.
Wydawca jednym tchem wymienia środki, przy pomocy których Stealpot zbudował swój drugi krążek: trąbka, organy Hammonda, kwartet smyczkowy, flety, gramofony, żywa perkusja, kontrabas, gitary i elektronika. Do tego wokale w języku polskim, angielskim, japońskim i chorwackim (a szczególnie ten ostatni brzmi porażająco dobrze). Ta wyjątkowa różnorodność stapia się w jednolite brzmienie całości i równy – wysoki – poziom kompozytorski przez cały album. Folwarczny balansuje na granicy improwizacji free jazzowych i równie spontanicznych hałasów, konkretnych przydźwięków, industrialnej otoczki i – jednocześnie – sporej melodyjności i harmonii. Wszystko nacechowane klimatem, na ogół, melancholijnym, a z całą pewnością refleksyjnym. Partie poszczególnych instrumentów mają wytyczone wewnętrzne granice, ale – może i paradoksalnie – w ich muzyce słychać niezwykłą przestrzenność. Szczególnie w przypadku trąbki, która ma tu rolę prominentną – nic dziwnego, w końcu to główny instrument Szymona. Elektronika elektroniką, jednak po raz kolejny przekonujemy się o słuszności tezy, że jeśli połączymy ją z realnym instrumentarium, możemy osiągnąć indywidualną, oryginalną jakość.

Stealpot nie broni się też przed coraz częstszą tendencją upiększania muzyki magicznym brzmieniem kwartetu smyczkowego, tej małej orkiestry z pełnym brzmieniem i równoczesnej solowej szczegółowości. Tu kwartet to miękki, harmoniczny dywan, na który opadają często dzikie akrobacje wspomnianej trąbki współgrającej z dynamiczną perkusją. Konstrukcja utworów Folwarcznego wygląda jak, nie przymierzając, letnia pogoda w Krakowie. Co chwila coś nowego, a jednak wszystko w końcu składa się na pełnowartościowy dzień z porankiem, południem i wieczorem.

W 2005 roku debiutancki album Stealpota otrzymał od naszych Czytelników tytuł płyty roku. „Indian Salon” przekonuje nas, że artysta otrzymał to trofeum jak najbardziej słusznie, w dodatku trzyma je z klasą równą twórcom, u których znakomite krążki nie są dziełem przypadku.

Kaśka Paluch