Skalpel to duet z Wrocławia, w skład którego wchodzą Marcin Cichy i Igor Pudło. Tną i kleją jazzowe utwory, tworząc zupełnie nowe brzmienia i koncepcje. Jako pierwsi z naszego kraju wstąpili w szeregi znakomitych twórców spod szyldu kultowej wytwórni Ninja Tune. Właśnie wydali swój debiutancki album – „Skalpel”. Z tej okazji, udało mi się namówić połowę Skalpela na krótką, acz bardzo przyjemną i ciekawą rozmowę w sympatycznej atmosferze.
Katarzyna Paluch: Na pewno zdajecie sobie sprawę z tego, że wytwórnia Ninja Tune jest swego rodzaju Mekką dla miłośników trip-hopu, muzyki awangardowej, choćby przez ciągłe wyznaczanie nowych ścieżek czy trendów. Powiedz co zadecydowało o tym, że właśnie do tej wytwórni wysłaliście swoje demo? Kierowaliście się jej renomą czy miało to zupełnie inne podłoże?
Marcin Cichy: W zasadzie wysłaliśmy demówkę do około trzydziestu wytwórni, które lubimy. Nie kierowaliśmy się prestiżem czy czymś w tym rodzaju – rozesłaliśmy płytkę do każdego miejsca, do którego – naszym zdaniem – pasuje nasza muzyka.
KP: Mógłbyś zdradzić nazwy przynajmniej kilku z nich?
MC: Ciężko to wszystko teraz wymienić… na pewno był Om Records, Warp, Pussyfoot (to wytwórnia Howiego B.)… jakbym poszukał przekazów pocztowych, pewnie wymieniłbym więcej (śmiech).
KP: I odpowiedzieli tylko Ninja Tune, czy odezwał się ktoś jeszcze?
MC: Odzew mieliśmy jeszcze od Om Records. Ale przedstawiciele większości firm, którzy wypowiadali się na temat naszej muzyki zwykle stwierdzali, że najbardziej pasujemy do Ninja Tune, że mamy takie „ninjowe” brzmienie. Także kiedy odezwało się Ninja… wybraliśmy właśnie ich.
KP: Po dość entuzjastycznej reakcji na demo, przedstawiciele Ninja Tune już mniej przychylnie odnieśli się do pierwotnej wersji całego albumu… co w nim było nie tak, co musieliście poprawić?
MC: Nie do końca było tak, że się nie podobało – pierwszą reakcją były podziękowania i stwierdzenie, że na pewno będzie to świetna płyta (cytujac „it’s going to be great ninja lp”) . Oczywiście było potem „ale”, które polegało na tym – z czym zresztą się zgodzę – że wersja, którą przesłaliśmy była na zbyt jednolitym poziomie emocjonalno-rytmicznym, bo była o wiele bardziej ambientowa niż ta wersja, którą wydaliśmy teraz. Także po tej lekkiej, sugestywnej namowie, skomponowaliśmy jeszcze parę utworów o szybszym tempie, parę kawałków odrzuciliśmy, rozwinęliśmy nieco aranże i – podsumowując – zmieniliśmy płytę na lepsze.
KP: Tak trochę z innej beczki – wasza muzyka to samplowanie, cięcie utworów polskiego jazzu lat 70-tych i 80-tych. Nie baliście się, że ortodoksyjni fani starego polskiego jazzu, po usłyszeniu tego, co robicie powiedzą, że to profanacja, że tak nie można, że jeśli jazz, to tylko w jednolitej formie?
MC: Krótko mówiąc – nie baliśmy się (śmiech). W dodatku nie jesteśmy pierwszymi, którzy to robią – wcześniej na wielu zachodnich produkcjach mogliśmy usłyszeć polski jazz. Cut’n’paste rozwija się prężnie np. w Stanach Zjednoczonych czy w Anglii od 1982 roku gdy Coldcut wydał singiel „Say Kids, What Time is it?”. Polski hip-hop istniał przed nami, ale niektórzy nie przyznają się do źródeł, z których pobierają brzmienia. My mówimy o tym otwarcie.
KP: Macie w planach współpracę z jakimś polskim wykonawcą, wokalistą?
MC: Gdy nas kiedyś o to pytano, zawsze wymienialiśmy kilka nazwisk ludzi, z którymi chcielibyśmy zagrać. Obecnie bardzo skoncentrowaliśmy się na własnej twórczości, mamy dużo do powiedzenia, pracujemy nad drugą płytą i nie widzimy takiej potrzeby. Ale też nie przekreślamy tej możliwości. Na razie z nikim na ten temat nie prowadzimy żadnych rozmów. Wydaje mi się, że na drugiej płycie jeszcze nie będzie udziałów gościnnych… na pierwszej nawet nie chcieliśmy, bo zależało nam, żeby zaprezentować siebie, nie wspomagając się żadnymi autorytetami czy innymi nazwiskami. Później okazało się, że mamy jeszcze wiele do wyrażenia tą metodą, którą działamy teraz… także na razie o tym nie myślimy.
KP: A tak zupełnie hipotetycznie, gdybyście mieli wybrać, któregoś z polskich artystów do wspólnego nagrania… kto by to był?
MC: Myślę, że jako wielcy fani zespołu Robotobibok wybralibyśmy właśnie jego członków.
KP: Podoba mi się ten pomysł, też ich lubię (śmiech). Powiedz mi jeszcze, czy są jazzmani, których kompozycje najchętniej wybieracie do „cięcia”?
MC: Raczej nie. To, czego szukamy na płytach to brzmienia, które nas interesują i jest nam obojętne komu udało się zagrać coś, co chętnie zaaplikowalibyśmy do swojej twórczości. Myślę, że wszystkich traktujemy równo (śmiech).
KP: Wspomniałeś wcześniej o pracach nad nową płytą. Czy możesz powiedzieć o tym coś więcej? Jakieś terminy, tudzież zmiany brzmieniowe, techniczne?
MC: Chyba jest za wcześnie by o czymkolwiek mówić. Zaczęliśmy robić płytę jakby w dwóch kierunkach. Jeden przypomina naszą dotychczasową twórczość, a drugi to muzyka bardziej taneczna, w klimacie naszego singla – szczególnie remiksu utworu „1958” i myślę, że to będzie tego typu połączenie. Z tymże rytmy taneczne to nie w sensie house’owym czy innym klubowym, ale raczej w stronę swingu. Ale jak mówiłem – jest jeszcze za wcześnie by mówić więcej, dopiero wyszła nasza debiutancka płyta, plany mogą zmienić się jeszcze wielokrotnie.
rozmawiała: Katarzyna Paluch
wywiad ukazał się także w majowym magazynie Laif