sia-croissantW moim odczuciu istnieją dwa najważniejsze wyznaczniki przyzwoitej płyty live: przyprawienie nawet tych słabszych kompozycji i stworzenie z nich nowej, obdarzonej pazurem całości oraz zaprezentowanie wokalu tak, aby ukryć ewentualne braki wykonawcy. Jeżeli te 2 rzeczy grają, to płyta raczej przypada mi do gustu. W przypadku pani Furler o brzmienie jej głosu mogłem być spokojny. Zastanawiało mnie to, jak na żywo prezentuje średniawy materiał z „Colour The Small One”, poprzedniego albumu wokalistki. I, muszę to przyznać, jest nieźle. Nie tylko dlatego, że Sia nie postawiła jedynie na utwory z ostatniego lonplay’a.
Jej nowa propozycja o wdzięcznym tytule „Lady Croissant” to zapis koncertu w nowojorskim Bowery Ballroom. Mimo to całość otwiera studyjna świeża bułeczka „Pictures”. Jeżeli tą sympatyczną piosneczkę mamy traktować jako zwiastun kolejnej produkcji wokalistki, to raczej nie wróży nic ciekawego. Dalej czeka na nas 8 koncertowych kompozycji. Nie ma tutaj wyraźnej dominacji utworów z „Colour The Small One”, a te, które się pojawiają (bardzo przyjemny „Don’t Bring Me Down” i prawdziwy przebój, którego Sia się dorobiła, czyli „Breathe Me”) akurat należą do moich faworytów nie od dziś. Zastanawiam się więc, jakie było kryterium doboru piosenek na płytę i chyba poza tym, żeby było spokojnie i przyjemnie, żadnego innego założenia nie przyjęto. Ja rozegrałbym to trochę inaczej. „I Go To Sleep” zastąpiłbym „Where I Belong”, który już w wersji studyjnej posiada niezłego kopa, a zamiast „Lentil” wrzuciłbym coś jeszcze z debiutanckiej płyty, którą darzę ogromnym sentymentem. Więc jak to się stało, że całość jakoś szczególnie nie mierzi, powiem więcej, momentami bardzo mi odpowiada? Odpowiedź jest prosta: mamy tu to, za co panią Furler najbardziej lubimy, czyli charakterystyczny wokal i retrospekcję pierwszych kolaboracji z Zero 7. Chyba nikogo nie zdziwi, że właśnie podczas wykonywania największych hitów brytyjskiej formacji, publiczność ożywia się najbardziej.

Wracając do wokalnych poczynań S. Furler, uważam, że spośród piosenkarek młodego pokolenia posiada ona jedną z cieplejszych i ciekawszych barw. Takie skojarzenia budzą zwłaszcza pierwsze owoce współpracy z Zero 7, bowiem solowy „Colour The Small One” i „The Garden” nagrane z brytyjskim duetem nie przekonują mnie szczególnie, mają w sobie zbyt wiele kalki tego, co każdy z nas dobrze zna. Tym razem Sia powraca jako bardziej świadoma wokalistka, która dobrze wie, jak postępować z głosem. Kto wie, może na koncertach zawsze wykazywała się większą finezją, nie mniej pierwszy raz szersze grono słuchaczy ma okazję to zweryfikować. Sia moim zdaniem zasługuje na zebranie pozytywnych not za umiejętne i urocze poprowadzenie tego przedstawienia. W zasadzie samo wykonanie „Distractions” (pełniące tu rolę wisienki na torcie) zdaje się być wystarczającym powodem do satysfakcji.

Głos Furler szczelnie wypełnia pierwszy plan, nie pozostawiając zbyt wiele miejsca do popisu dla towarzyszących wokalistce muzyków. Koncertowe aranżacje jej utworów są zdecydowanie akustyczne, momentami alternatywno-popowe, momentami soulowe z mocniej zaakcentowanymi fragmentami (tak się dzieje w miarę rozwoju „Breathe Me”). Tak więc pierwsze z moich kryteriów, o których wspomniałem wyżej, zostaje spełnione powiedzmy w 3/4.

„People” nie bez racji porównuje muzykę z „Lady Croissant” do świeczki do aromaterapii. Jest to klimatyczna, dobra płyta koncertowa, która, gdyby nieco pokombinować przy wybranych utworach, byłaby jedną z ciekawszych wiosennych pozycji tego roku. Pomimo tego, że materiał nie jest olśniewający, to pierwszy raz od 2002r. (data wydania „Healing Is Diffcult”) Sia zaznacza swoją obecność w świecie kobiecej wokalistyki w na tyle fajny sposób, że jej koncertowa propozycja zapada w pamięć.

Rafał Maćkowski (el.greco)