siaFakt, że Sia Furler kolaborowała z takimi gwiazdami – już nie tyle brytyjskiej co światowej sceny szeroko rozumianego chilloutu ze szczególnym naciskiem na trip-hop – jak Massive Attack, William Orbit czy Zero 7 jest, trzeba przyznać, całkiem dobrą rekomendacją tej artystki. Do przesłuchiwania jej najnowszego dzieła zatytułowanego wdzięcznie „Colour the small one” podeszłam wobec tego z serdecznym optymizmem. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy ta entuzjastyczna reakcja z każdym dźwiękiem wydobywającym się z głośników zostawała tłumiona, powstrzymywana, a gdy osiągnęła już poziom zerowy – wyrzucona w błoto.
Czemu tak ostro? Być może dlatego, że dość już mam odgrzewania tak zwanych starych kotletów. „Colour the small one” obudziło we mnie skojarzenia z Tori Amos, Fioną Apple, Dido, Alanis Morisette i Beth Orton po trochu. Sia naśladuje nawet maniery w głosie tych pań i choć robi to dobrze – to jednak w dalszym ciągu jej muzyka pozostaje beznadziejnie wtórną. I pod tym względem słuchany krążek budzi wręcz irytację.

Nie zmienia to faktu, że muzyka zawarta na płycie jest całkiem przyjemna… a raczej może być, dla kogoś, kto nie zna twórczości wspomnianych wcześnie artystek tak dobrze jak ja (mówiąc nad wyraz nieskromnie) i może wyłączyć opcje „porównywanie” w czasie słuchania. Ja nie potrafię.

„Colour…” to ostoja spokoju i relaksu przy dość interesującym głosie pani Furler – szkoda tylko, że ciekawa barwa została w tak mało odkrywczy sposób wykorzystana. Może lepiej pozostawić głos Sia do dyspozycji… Massive Attack, Zero 7, Williama Orbita? Na całej płycie są może dwa, trzy utwory, którym mogę to wybaczyć, przez wzgląd na całokształt i melodykę. Z tej niewielkiej grupki wyraźnie wyróżnia się „Don’t Bring Me Down” – którego przesłuchanie polecam. Zresztą wydano go jako singiel i to nawet w wytwórni Go Beat (fanom Portishead powinno coś zaświtać).

A reszta albumu? Jak pisałam wcześniej… jeśli kogoś nie odrzuca wtórność – może próbować.

Kaśka Paluch