roisin-liveNie wiem, czemu zdecydowano się na wypuszczenie limitowanej koncertówki z wciąż trwającej trasy Róisín Murphy: albo na osłodę dla tych, którzy bawić się na jej występie nie mogli, albo wręcz przeciwnie, żeby trafił ich szlag, że przegapili takie niewiarygodne wydarzenie. Jednej rzeczy możemy być jednak pewni. Album live opatrzony nazwiskiem panny Murphy nie może być niczym innym jak prawdziwą energetyczną bombą. I tak w rzeczy samej jest.
Chciałbym wspomnieć w paru zdaniach p moich odczuciach co do samego „Overpowered”, zanim rozpłynę się bez reszty nad zawartością „Live At Ancienne Belgique”. Ciężko bowiem nazwać drugą solową płytę Róisín materiałem wyśmienitym czy odkrywczym, zwłaszcza gdy na sprawę spojrzymy przez pryzmat „Ruby Blue” – albumu dziwnego ale z klasą. „Overpowered” to całkiem udany flirt z konwencją disco, świetny materiał na każdą imprezę, ale, nie oszukujmy się, wiele kompozycji zdaje się być przesłodzonych, zaś tych prawdziwych przebojów z potencjałem aż tak wiele nie uświadczyliśmy. Sprawy zaczynają przybierać nieco inny obrót, gdy Róisín ze studia wskakuje na scenę z 10-osobowym zespołem. Powraca przesympatyczny Eddy Stevens, a urokowi każdemu koncertowi dodaje niczego sobie chórek…

Nudne to, ale prawdziwe, że zachwytom nad formą Róisín w trakcie trasy promującej „Overpowered” nie ma końca. Zmiana konwencji przyniosła gruntowną zmianę zarówno w garderobie wokalistki (z gustownych sukni i garsonek na różowy beret i okulary a’la „Top Gun”) jak i w samej atmosferze jej występów (zdecydowanie więcej pozytywnych wibracji i prawdziwego szaleństwa). Nie dziwi więc fakt, że głos i twarz Moloko poszła w promocję swoich wyczynów na żywo. Z wielu rewelacyjnych koncertów, jakie dała do tej pory, padło na salę Ancienne Belgique w Brukseli o świetnej akustyce i doskonałym nagłośnieniu. Przed Róisín na scenie Ancienne Belgique prezentowali się U2, Red Hot Chili Peppers czy Coldplay, ale piosenkarka bez kompleksów pozwala zapomnieć o tym co było i będzie, koncentrując uwagę na sobie z właściwym jej urokiem.

Materiał umieszczony na 2 krążkach prezentuje się nadzwyczaj imponująco. To, że tak rewelacyjne numery jak „Overpowered” czy „Let Me Know” robią jeszcze większe wrażenie na żywo niż w trakcie domowego odsłuchu, z pewnością nikogo nie dziwi. Bardziej ciekawił mnie fakt, ile da się wykrzesać z pozostałych piosenek, które od poziomu wyżej wymienionych singli nieco odbiegają. I okazuje się, że można. Zadziorne wykonanie „Checkin’ On Me” sprawia wrażenie żywcem wyjętego z ostatniej trasy Moloko, „Primitive” w końcowej partii nabiera ogromnej mocy, a dedykacja dla ojca (obecnego w trakcie występu) przed „Scarlet Ribbons” rozczula każdego i zaważa na odbiorze samej piosenki. Z ciekawostek mamy tu „The Truth” nagrany kiedyś z Handsome Boy Modelling School, w trakcie którego Róisín rapuje z niemałym powodzeniem, oraz powrót do czasów Moloko w postaci „Forever More”. Gdyby nie to, że ten hicior porywa do tańca, każdy pewnie zasępił się i otarł łezkę wzruszenia. Do tego dochodzi jeszcze mała reminescencja materiału z „Ruby Blue”, bardzo podoba mi się nowy aranż „Sow Into You”.

To, co stanowi siłę koncertów Róisín (i oczywiście samej płyty), to fakt, iż utwory nie są tak po prostu odgrywane. Wiele z nich jest wydłużanych, przyspieszonych, dopieszczonych i wzbogaconych o partie wokalne czy instrumentalne. Do tego dochodzi ten najpoważniejszy atut: wokal Murphy, który na żywo zwala z nóg i nie pozostawia żadnych złudzeń: scena to jej żywioł.

Jakieś zastrzeżenia? Gdzieżbym śmiał. Szkoda tylko, że nie jest to DVD, bo już za czasów Moloko Róisín przyzwyczaiła nas do tego, że jej koncertów nie tylko przyjemnie się słucha, ale przyjemnie się też na nie patrzy. Cóż, może na takie wydawnictwo przyjdzie nam poczekać do trzeciej płyty. Póki co wiem jedno: koncertówka tej wokalistki to strzał w dziesiątkę. Tak jak każda możliwość obcowania z jej muzyką.

Rafał Maćkowski