Są płyty w historii muzyki, które mieć warto, ale są też takie, które posiadać trzeba. Jeśli nie wiecie, o czym mówię, to na pewno nie słyszeliście (w co trudno wierzyć) lub nie zrozumieliście całkowicie poetyckiego przesłania prosto z najmroczniejszych zakamarków duszy, jakie wysyła do nas brytyjska rodzina królewska (w sensie muzycznym). Tą familią jest Portishead, a ich ukochanym dzieckiem jest właśnie ta oto debiutancka płyta.
Muszę przyznać, że ta recenzja ma w sobie więcej z listu miłosnego niż krytycznego omówienia, ale myślę, że każdy fan rasowego trip-hopu w pełni mnie zrozumie. Rzadko miewa się do czynienia z tak dojrzałym debiutem, który staje się jedną z najważniejszych płyt współczesnej muzyki. „Dummy” jest najpełniejszym synonimem słowa muzyka. Co takiego nam przynosi ten rewelacyjny album? Oferuje nam 11 fenomenalnych kompozycji, bardzo niespokojnych, które muzycznie opierają się na giatarach, perkusji i sporej dawce elktroniki, z kolei wokalnie bazuje na niebywałym, pełnym wrażliwości i delikatności Beth Gibbons. Na uwagę zaśługują także pełne artyzmu teksty stanowiące literackie perełki. Są one (tak jak wszystko na tej płycie) jak gwaździsta i wietrzna noc. Na początek utwór, który tajemniczość ma w tytule – „Mysterons” stanowiący idealne wprowadzenie do trip-hopowej płyty. Drugą kompozycją jest idealny singiel „Sour times”, do którego teledysk mieliśmy okazję wiele razy oglądać w MTV podczas Chillout Zone, co jest raczej wyróżnieniem dla samej stacji niż grupy. Potem, gdy płyną
dźwięki kolejnych utworów, atmosfera mroku podszyta depresyjnymi oparami. Kolejny singiel to „Numb”, chętnie remixowana i ciekawa kompozycja. Na koniec Brytyjczycy zostawiają nam deser, który chciałoby się dostawać codziennie – „Glory box”. Po prostu brak mi słów, żeby opisać, jak doskonały jest to utwór. Stanowi on najlepszą wizytówkę zespołu. I w tym momencie muszę się przyznać do mojego jedynego zastrzeżenia – ta płyta się kończy.
Jeśli chcesz rozpocząć swoją przygodę z trip-hopem, sięgnij po „Dummy”. Wbrew tytułowi nie ma tu ani krzty sztuczności. Jest tylko muzyczna prawda. Tak więc usiądź wygodnie późnym wieczorem i w samotności lub z kimś bliskim delektuj się i upajaj już 10-letnim albumem, bo gdyby karano za geniusz, grupa Portishead od razu otrzymałaby karę śmierci.
Rafał Maćkowski (el.greco)