Lounge. W warunkach kanapowych, przy wyciemnionym świetle, z lampką wina w dłoni i błogim odprężeniem na twarzy wypowiedzielibyśmy to słowo lekko je rozciągając do kociego wręcz „ląąąąąąż”. Ciepłe wieczory w miłej atmosferze, miękkość, falujące, niespiesznie przemijające minuty. Gatunek wieczorny, a nawet nocny, gatunek przyprawiający o słodkie rozleniwienie. Pink Martini, The Juju Orchestra, Nicola Conte i oczywiście De Phazz – tych artystów nie sposób nie spotkać na swojej lounge’owo-chilloutowej drodze. Pomimo jednak, iż krążą oni wokół tej samej orbity gatunkowej, podejście do tejże orbity i stylistyka zdaje się być wielce odmienna, co dobrze rokuje rozwojowi gatunku. Z jednej strony orkiestra niemalże symfoniczna, z drugiej więcej elektroniki, czasem nacisk na rytmy latino, czasem więcej subtelnych melodii francuskich… Do wyboru – do koloru, jak to się mówi. A teraz dodatkowo pojawiło się coś, co zgrabnie i miękko sfrunęło z nieba, jak piórko – wprost na podium z numerem jeden.
Pit Baumgartner znany jest głównie jako założyciel i producent niemieckiej grupy De Phazz, a także współ-pomysłodawca i jeden z filarów wytwórni Phazz-a-delic. Jak się jednak okazuje – Pit potrafi. Kto kiedykolwiek powątpiewał w to, czy pan Baumgartner podołałby w stworzeniu albumu całkowicie solowego dziś może porzucić swoje wątpliwości. Panowie i panie – proszę unieść swoje lampki z winem! Przed wami idealnie wyważony, idealnie ciepły, idealnie odprężający, a jednocześnie idealnie ciekawy krążek Pita Baumgartnera: Tales of Trust.
Ciężko mi było początkowo przestawić się na myślenie „Baumgartner” zamiast „De Phazz”, ale już po paru pierwszych utworach nie wydało mi się to takie trudne. Na swoim solowym projekcie Pit pokazał nie tylko, iż doskonale zna się na tworzeniu takiej muzyki, ale także, że posiada głowę pełną pomysłów i wciąż otwartą na nowe. Tales… zawiera materiał znacznie bardziej zróżnicowany wewnętrznie niż poszczególne albumy De Phazz. Dziewiętnaście utworów utrzymanych w stylistyce lounge’u przykuwa uwagę swoją świeżością i wyrazistym brzmieniem. Znajdziemy tu znacznie więcej – niż w przypadku twórczości innych artystów z tego nurtu – smaczków elektronicznych. A więc usłyszymy głosy odszukane na starych nagraniach i filmach (otwierające i zarazem tytułowe Tales of Trust), lekko przymglone lub wręcz wykrzywione sample z symfonicznej muzyki klasycznej (jak w pięknym Noh Song) i wiele innych brzmieniowo-echowych efektów (jak chociażby odbijające się od powietrza, delikatnie wypowiedziane słowa w Virgin Forest).
Pit nie stawia tu li i jedynie na skojarzenia z rytmami latino, ciepłą plażą i chłodnymi drinkami oraz radosną zabawą. Jego album stanowi wyważoną nastrojowo kompilację, w której znajdzie się miejsce zarówno dla gorącego muzycznego flirtu (Easy Goodbye), jak i dla lekko przerażających nastrojów i przyprawiających o dreszczyk współbrzmień (wspomniane już Noh Song, ze swoimi łkającymi smyczkami w tle, pogrzebowo brzmiącym fortepianem i nocnymi głosami zza ściany). Nie mogło też zabraknąć delikatnego otarcia o jazz czy nu jazz, jak w Walking Dead, ze swoją przydymioną trąbką i szepczącym męskim głosem gdzieś w oddali.
W krótkim acz rzeczowym podsumowaniu mojego absolutnego zachwytu nad Tales of Trust winnam zawrzeć najważniejsze plusy albumu. Miękkość brzmienia, umiejętne zestawienie i wydobycie największych walorów z różnych stylów muzycznych, wykorzystanie niebanalnych sampli zarówno wokalnych jak i instrumentalnych, ciągły rozwój, urocze zakończenie. Co tu dużo mówić – 11 punktów na 10.
Jadwiga Marchwica