Wiejska próba
Ogólnopojęte „mieszanie” opanowało muzykę i jej twórców już dawno. Przyzwyczailiśmy się do łączenia nawet skrajnych stylów i brzmień, nierzadko podświadomie wyszukujemy różnych wpływów i naleciałości kulturowych, zachwycamy się dyfuzją w sztuce. Irlandzkie motywy w piosenkach Sinnead O’Connnor wprawiają nas w drżenie, wykorzystanie wschodnich instrumenów w europejskiej muzyce rozrywkowej stawia nasze uszy na baczność, nadanie nowego wydźwięku dla muzyki folkowej, poszerzenie jej, cieszy się nieustającą wręcz popularnością. Między innymi takie zabiegi spowodowały, że muzyka Gotan Project, określana jako “elektroniczne tango”, trafia do tak szerokiej rzeszy odbiorców. Tu ściera się nowoczesna elektronika z pięknym, namiętnym tangiem, tu rodzi się nowa magia. Skoro zatem można tak niecnie wykorzystywać muzykę Argentyńczyków, dlaczego by nie wziąć się za country?
Philippe Solal to założyciel popularnej wspomnianej grupy Gotan Project. Jak zawsze – pomysł na stworzenie albumu z “czymś nowym” zrodził się niespodziewanie i spontanicznie. Wystarczyło spotkać odpowiednie osoby, konstruktywie porozawiać i wymienić doświadczenia, wsłuchać się w nieznane sobie klimaty – i oto jest. Niespodziewaną fascynację tą ogólnie niezbyt popularną muzyką, Solal zawdzięcza znanemu muzykowi country – Bucyky’emu Baxterowi. Co zatem wyszło z tej współpracy – ciężko stwierdzić.
Przyznać trzeba, że Solal bardzo konkretnie zatracił się w klimatach country. Wskazuje na to nie tylko wyjazd na wieś, do odciętego niemalże od świata studio w Tenneessee, gdzie po kawałku powstawał album, ale choćby okaładka wydawnictwa – przywodząca na myśl stare filmy z kowbojami, zakurzony dziki zachód, gdzie wieczorami pod niebem odbywają się wesołe wiejskie potańcówki. Ot i mamy cały klimat country. Żeby o nim nie zapomnieć, na albumie usłyszymy nieraz przyciszone odgłosy nocnej wsi – koniki polne, śpiew ptaków gdzieś w oddali, szum wiatru. Oczywiste jest także wykorzystanie typowych instrumentów country – banjo, harmonijki ustnej czy charakterystycznego brzmienia gitary i skrzypiec. Mamy też męski wokal (m.in. Ronnie Bowman, Shawn Camp), niemal wyjęty z jakiegoś zadymionego baru, smętnie snujący się nad kuflem piwa, oraz miękki, delikatniejszy – żeński (min. Melonie Cannon). Z elementów, które mają “uwspółcześnić” tradycyjne country, nie da się niewymienić zabiegów elektronicznych (np. mixowanie zgranych odgłosów rozmów, jak po Dancing Queen lub Pretty Vacant) czy opracowanie znanego przeboju zespołu Abba – Dancing Queen.
Problem z Moonshine Sessions polega jednak na tym, że nie jest w stanie mnie ono zainteresować ani jako czyste country (i nie ma tu nic do rzeczy moja niechęć do tego gatunku), ani jako country z dodatkami, ani jako album muzyki rozrywkowej. Bo tak naprawdę, to nie zabardzo rozumiem co Solal chciał osiągnąć. Podoba mi się pomysł, zapał, sposób realizacji, dobór wyśmienitych muzyków, oraz atmosfera, jaka wśród nich panowała (co widać na filmach zamieszonych na stronie Myspace wydawnictwa – www.myspace.com/moonshinesessions). Krążek sprawia na mnie jednak wrażenie dużego worka, do którego wrzucono country i pop, tworząc dzięki temu nużącą, monotonną mieszaninę z zadatkami na przyjemny album.
Country można lubić lub nie, można się przy nim dobrze bawić lub denerwować jego jednostajnym charakterem (jednostajnym, gdyż opiera się ono przecież na stałych schematach rytmicznych i harmonicznych, utartych melodiach, określonym brzmieniu), może być odbierane na wiele sposobów w wielu kontekstach przez wiele różnych osób. Ale te stwierdzenia usłyszymy przy prawie każdym rodzaju muzyki. Miłośnicy country uważają, że to co je wyróżnia to opowiadane muzyką historie. Być może. Solal i Baxter mówią, że zawarte tu opowieści tworzą klimat mroczny, smutny, ciemny (czy to okrelślenie dotyczy także żywego Psycho Girl & Psycow Boys, z zadatkami na radiowy przebój?), a jednocześnie zbliżają do niepowtarzalnej atmosfery wsi, pól, łąk i lasów. Być może. Nie kłócę się z założeniem i ideą, kłócę się z nieudanym przekazem. Słyszę bowiem dziwacznie zaaranżowane piosenki, które drażnią albo płytkim tekstem, albo nazbyt specyficznym brzmieniem instrumentów country, albo niezbyt lotnymi melodiami. Kiedy już przyzwyczajam się do stylistyki dzikiego zachodu, na scenę wchodzą mdłe miłostki, po których następują ciekawe rozwiązania elektroniczne wpadające w kiepską przeróbkę światowego przeboju. Na dłuższą metę takie szastanie się po stylistyce staje się nie do zniesienia.
Cieszę się, że Philippe Solal nie zamknął się w muzyce Gotan Project, że szuka nowych inspiracji, nowej muzyki, nowych brzmień Cieszę się, że próbuje swoich sił na wielu płaszczyznach (zajął się bowiem nie tylko produkcją i elektroniką, ale przede wszystkim skomponowaniem muzyki oraz napisaniem tekstów do niej) i nie boi się prosić o pomoc ekspertów (Bucky Baxter). Obawiam się jednak, że sława “elektornicznego tango” za bardzo utwierdziła go w przekonaniu, że jest w stanie przerobić wszystko. “Solalowe country” to obraza dla tradycyjnej muzyki z długoletnim stażem, a co najgorsze – chyba nawet dla samego Philippe’a.
Jadwiga Marchwica