W naszym małym redakcyjnym gronku powiało konsternacją. Nadszedł wrzesień, więc grzecznie byłoby coś dobrego, płytowego polecić. W zeszłym roku była to „Medulla” Bjork, album bez wątpienia swojego wyróżnienia godny. W tym roku natomiast, nowości muzycznych nie brakuje, a mimo tego jest nieciekawie – bo brakuje wydawnictw wartych poświęcenia im większej uwagi. Aż tu – nagle i niespodziewanie, kiedy sama byłam na skraju załamania nerwowego – w moje ręce wpadła najnowsza propozycja Pest. „All Out Fall Out” została wydana niedawno pod szyldem Ninja Tune… dlaczegóż wcześniej o tym nie pomyślałam? Zadawszy sobie to pytanie z gatunku retorycznych i wykonawszy gest dramatyczny, przystąpiłam do konsumpcji.
Już od usłyszenia pierwszych dźwięków płyty wiedziałam, że będzie ona skąpana w miodzie. Miodzie zwanym „soczysty bas plus groove, nieregularny puls, plus – jakby tego było mało – subtelny temat wygrywany na dęciakach”. Kwintet Pest szczyci się faktem, że w swojej muzyce mieszają gatunki w swoim własnym, niepowtarzalnym, oryginalnym stylu. I ja mogę to tylko potwierdzić, bo kiedy na czwartej ścieżce natknęłam się na rap by po chwili zanurzyć się w melancholijnym klimacie a la Bonobo, poczułam, że jestem w domu.
Tym domem coraz częściej okazuje się Ninja Tune, wytwórnia, która do tej pory jako jedyna (tfu, tfu, oby nie zapeszyć) dosłownie żadnym wydawnictwem mnie nie rozczarowała. Staje się powoli faktem, że artyści tego labelu to pewniaki, których albumy można kupować w ciemno – ktoś najwidoczniej bardzo uważnie czuwa nad tym, żeby logo ninjowców było zawsze znakiem rozpoznawczym dźwięku naprawdę wysokiej próby. „All Out Fall Out” to kolejny tego dowód.
Piątka Anglików z Pest to zresztą muzycy, mówiąc eufemistycznie, niezłej klasy. Jeśli komuś potrzeba poważniejszych rekomendacji, dodam tylko, że wykształcony klasycznie wiolonczelista Wayne Urquhart współpracował z Roots Manuva i Kosheen, a trębacz Tom Marriott grywa często z Bollywood Brass Band. Poza tym, że panowie są profesjonalnymi instrumentalistami, mają też ogromne doświadczenie na polu producenckim (pierwszy z wymienionych w gatunku uk garage na przykład) czy dj-skim. Dużo by wymieniać, ale już na tym etapie nietrudno zauważyć, że materiału do mieszanki wybuchowej nie brakuje, a zostaje ona przygotowana profesjonalnie – co już po prostu słychać.
Elektronika ściera się z tak zwanym żywym instrumentarium i głosem w sposób nader wyrafinowany i koneserski. A z racji użycia tu, na przykład, prawdziwego smyczka i wiolonczeli, najnowsza płyta Pest jest idealnym następcą niedawno wydanej epki „Live Sessions” Bonobo (jak sama nazwa wskazuje, także zagranej w czasie rzeczywistym) na najwyższym stopniu podium.
Kaśka Paluch