Z tego co wiem, po debiucie Patrycji Grzymałkiewicz–Hilton – znanej pod pseudonimem Pati Yang – jakim był album Jaszczurka wszyscy zdrowo zachodzili w głowę co też Pati zrobi ze swoim muzycznym rozwojem. Fakt jest niepodważalnym faktem, iż Jaszczurka to album wyjątkowy, gdzie język polski brzmi w pięknej muzyce niemalże egzotycznie. A ponieważ Polacy, którzy starają się wybić na scenę międzynarodową, rzadko przyznają się do swojej polskości, Pati zyskała uznanie i miłość trip-hopowych melomanów (bo, że debiut zaszufladkować należy do trip-hopu nie ulega wątpliwości). Siedem lat czekaliśmy na drugi krążek artystki. Przez ten czas Pati zdążyła zabłysnąć w Radiostacji, zaaklimatyzować się w Londynie oraz poślubić Stephena Hiltona. W końcu nadszedł czas na Silent Treatment.
W swoim drugim albumie Patrycja śmiało i zdecydowanie odcięła się od polskości. Nie usłyszymy już rodzimego języka, wokalistka czaruje jednak piękną angielszczyzną, wydobywając jej smaczki oraz potencjał, nadając myślom i historiom nowy wyraz. Nagrała ona album piękny, ciepły i zarazem smutny. Trip-hopowy.
Pati od swojego debiutu niezwykle rozwinęła się w muzycznych podbojach. Jej głos stał się pełniejszy, mocniejszy, głębszy, urzeka ciemną tajemnicą, niemalże hipnotyzuje. Pani Hilton bynajmniej nie brzmi jak „polaczyna próbująca angielskiego”, raczej jak dorosła, pewna siebie kobieta, która swoje racje może z siłą przekazać tak w języku wyspiarzy, jak i w suahili czy na migi. Drugim atutem jej kompozycji jest brzmienie warstwy instrumentalnej – często utwory opierają się na jednym motywie, który zapętlony i niezmienny daje mocną bazę dla głosu wokalistki (Giant Cat Woman). Innym razem z kolei, wokal brzmi na tle bogatych aranżacji, gdzie elektronika miesza się z akustyką (Reverse the day), gdzie – niczym letnie ospałe muchy – wpadają zgrzytliwe bity, rozwijające się przykładowo w nisko brzmiący bas (Unquiet). Zabiegi, jakie stosuje Pati Yang w instrumentacji, są różnorodne i ile razy słucham Silent Treatment odkrywam coś nowego, co na tę chwilę nieodwracalnie przykuwa uwagę.
Powiedziałam o trip-hopowym charakterze, o jego słyszalnych elementach. Porównując – choć porównań w tym wypadku nie powinno się używać – Pati zahacza nierzadko o tajemniczą i schizofreniczną nutę słyszalną u Anji Garbarek (Air Stands Still ma jakieś nieuchwytne powiązania z Anjowym Can I Keep Him? z Briefly Shaking, choć chronologicznie rzecz biorąc, nie można mówić o żadnych inspiracjach). Pierwsze cztery (a w tym królujące, pierwszoplanowe, nieziemsko piękne Soul For Me) oraz ostatnie dwa utwory (z tym „Garbarkowym” Air Stands Still) to typowo wokalne kawałki. Wpadająca w ucho melodia, charakter i nastrój, bogate brzmienie oraz wstawki instrumentalne. To co dzieje się pomiędzy tymi „wokalnymi klamrami” (zaczynając od Pretty Fin – zmixowanym przez Keith Tenniswood, przez Giant Cat Woman – oparte na stałym baso-bicie, aż po szepczące 1986) to kwintesencja „hip-hopu na kwasie”. Ciężko powiedzieć, że Pati rapuje, nie mogę też powiedzieć że śpiewa. Jest to raczej melorecytacja, przerywana wokalizami oraz melodyjnymi refrenami, zabarwiona emocjonalnie, niemalże odtwarzana aktorsko. Co zatem tak niezwykle przykuwa uwagę? – prawda. Bo każdy utwór Pati Yang przekazuje tak, jakby mówiła o sobie, o swoim życiu, o wydarzeniach w których brała udział. Wciela się przy tym w wiele postaci, za każdym razem jestem jednak gotowa uwierzyć w każde słowo płynące z głośników i otulające pokój niczym ciepły koc w smutne dni.
Przydałoby się zatem jakoś podsumować rozważania na temat Silent Treatment. Piękny, gęsty, głęboki, wciągający album. Sądzę, że porównanie do o „oceanu” będzie zatem najbardziej adekwatne. Zresztą Pati sama siebie podsumowuje w ostatnim Easy Flow:
She’s the only one that has something to tell(…), She’s the only one that knows
The secret gate To the garden at the bottom.
(“Ona Jest jedyną, która ma coś do powiedzenia (…), jest jedyną, która zna sekretną bramę do ogrodu na tyłach”).
Jadwiga Marchwica