Tak właśnie powinniśmy sparafrazować tytuł piosenki Sex Pistols „God Save The Queen”, którą francuski skład wykonał w trakcie świetnego występu w ramach tegorocznej edycji Francophonic Festival. Palladium wypełnione po brzegi, bardzo dobre koncertowe wersje ulubionych utworów i prawdziwy spektakl będący udziałem dwóch wokalistek – tak w telegraficznym skrócie prezentuje się koncert, który skutecznie przegonił nieprzyjemną aurę i otworzył w dobrym stylu wiosenny sezon koncertowy.
Interpretacja i bossa nova – to 2 słowa-zaklęcia, którymi francuski zespół posługuje się w sposób opanowany niemal do perfekcji. Nabierają one pełnego rozwinięcia w trakcie występów na żywo, gdy stykają się z radością i żywiołowością koncertowania. Bo, chociaż piosenki Nouvelle Vague to 'tylko’ covery, to wiele z nich sprawia wrażenie stworzonych właśnie przez tę grupę. Z pewnością radykalni wielbiciele Joy Division czy The Clash Palladium omijali w sobotę szerokim łukiem, ale pozostali, którzy dostrzegli, że muzyka projektu Collina i Libaux to 'dla każdego coś miłego’, po prostu nie mogli inaczej zaplanować tego wieczoru.
Niestety, zespołowi nie udało się mnie zaskoczyć. Było dokładnie tak, jak się tego można było się spodziewać: przebojowo, z klasą, zawadiacko i cudownie odprężająco. Setlistę wypełniły utwory zarówno z pierwszej jak i drugiej płyty. Nie zabrakło największych przebojów: „Dance With Me”, „Love Will Tear Us Appart” czy „Blue Monday” – żadnej z tych pozycji nie mogło zabraknąć. Wiele kompozycji poddano pewnym zmianom kosmetycznym, lekko podkręcając ich tempo lub wzbogacając je popisami instrumentalnymi. Słowem, gdyby sporządzić listę wymagań, jakie spełniać powinien ciekawie prezentujący się występ, to każde z nich w trakcie tego wieczora zostałoby tego 'odhaczone’.
Powiem bez ogródek: koncert Nouvell Vague to nie tylko doznania akustyczne, ale również prawdziwa uczta dla oczu. Panie Melanie i Nadeah z niebywałym urokiem zapraszały publiczność do wspólnej zabawy, prezentowały swoje wdzięki i chyba trochę rywalizowały ze sobą. Po jednej stronie mieliśmy Nadeah, kusicielkę obdarzoną sexapealem, zadziornie prowokującą do wspólnego bzyczenia w „Human Fly”. Innym razem wpadła w prawdziwy trans w trakcie wykonywania „Bela Lugosi’s Dead”, a jej taniec połączony z lekko psychodeliczną aranżacją wprawił wszystkich w osłupienie. Z jej ust padło również najsłodsze „Dobry wieczór”, jakie kiedykolwiek słyszałem. Z drugiej strony swe wdzięki prezentowała Melanie Pain – słodka, skromna i delikatna, bezpretensjonalna w taki sam sposób jak za początków jej współpracy z Nouvelle Vague. Obie panie obdarzone są ogromnym talentem aktorskim: zarówno dramatycznym jak i kabaretowym. To właśnie to w połączeniu z możliwościami wokalnymi, które nie budzą żadnych wątpliwości, czyni interpretacje francuskiego zespołu tak frapującymi. Najlepszym przykładem takiej mieszanki było świetnie zaśpiewane i zagrane „Ever Fallen In Love” z układem synchronicznym i wygłupami ocierającymi się o pantomimę.
W zasadzie panowie zeszli na dalszy plan i chyba niewiele osób poświęcało im szczególną uwagę. Chciałbym jednak docenić ich wysiłki w tworzeniu przyjemnie bujającego podkładu z paroma mocniejszymi uderzeniami. Na szczególne wyróżnienie zasługuje fenomenalne intro do zaserwowanego na deser „In A Manner Of Speaking”, które zbudowało nieco chłodniejszy i spokojniejszy nastrój, skrzętnie wykorzystany przez Melanie.
Odwróćmy na chwilę wzrok od sceny w stronę publiczności. Każda kompozycja spotykała się z bardzo ciepłym przyjęciem, ale, co tu dużo kryć, towarzystwo zebrane w Warszawie na początku sprawiało wrażenie zbyt grzecznego dla Nouvelle Vague. Zresztą żadna z wokalistek nie kryła się z tym odczuciem. Na szczęście w pewnym momencie coś się przełamało, dzięki czemu zespół otrzymał wsparcie potężnego chórku wyśpiewującego „Guns Of Brixton” i „Love Will Tear Us Apart” zamykającego pierwszą część koncertu. Publika, która szczelnie wypełniła Palladium, nie dała nam więc powodów do wstydu.
Nie wiem, czy tylko ja tak dotkliwie odczułem szybki upływ czasu, czy rzeczywiście koncert trwał trochę za krótko. Jednak to, co Nouvelle Vague zaprezentowali w Warszawie będzie wzbudzać same pozytywne skojarzenia, a myśl o wdzięczących się dla nas Melanie i Nadeah jeszcze długo będzie przyprawiać mnie o uśmiech na twarzy. Gratulacje za profesjonalizm i talent do wyczarowywania niepowtarzalnej atmosfery!
Rafał Maćkowski