Nitin Sawhney jest artystą cieszącym się w tym momencie ogromną popularnością, zwłaszcza na wyspach brytyjskich – czyli tam, gdzie obecnie mieszka i pracuje. Nie zawsze tak było, o jego pierwszych płytach mało kto słyszał, były bowiem trudne, egzotyczne. Przeplatały się na nich duże ilości acid jazzu z tradycyjnymi indyjskimi (bo z Indii Sawhney pochodzi) brzmieniami. Mniej więcej do albumu „Migration” muzyka, którą prezentował na swoich krążkach mogła posiadać bardzo zawężony krąg odbiorców. To zmieniło się przy płycie „Prophesy” otwieranej przez przyjemny, wokalny „Sunset” przechodzący dalej w utwory będące przekrojem przez najróżniejsze kultury, lecz utrzymane wciąż w konwencji triphopowo-jazzowej.
Album „Human” natomiast… nieco mnie rozczarował. Sawhney do swojego muzycznego miksera wrzucił jazz (aczkolwiek tego jest tam najmniej), r’n’b, bristol sound, klasyczną indyjską muzykę, a wszystko to ma nieprzyjemne wybrzmienie komercyjnego popu. Nic więc dziwnego, że ja, wierna słuchaczka tegoż artysty przyzwyczajona do jego bardziej ambitnych utworów, po pierwszym przesłuchaniu albumu odczułam pewien niesmak. Może to za sprawą dwóch pierwszych kompozycji „The river” i „Eastern Eyes”, które są co prawda ciekawie zaaranżowane, ładnie wyśpiewane, niebanalne, ale zwyczajnie popowe, słodkie – i obok tego obojętnie przejść nie potrafię. Później sytuacja jest wręcz sinusoidalna – jesteśmy raczeni rewelacyjnymi, smutnymi, trip-hopowymi utworami z kobiecym „private singing”, a kiedy już wydaje nam się, że lepiej być nie może, okazuje się, że i owszem – może być gorzej. Jakby Sawhney miał zły dzień tworzy kawałki z pretensjonalnymi melodyjkami, irytującym wokalem, a to wszystko okraszone klimatem wschodnim daje efekt jak z modnych ostatnio indyjskich utworków, którymi częstuje nas MTV czy Viva. Pozostaje zastanowić się nad tym, czego jest więcej, jaka muzyka na tej płycie przeważa. I okazuje się to wyborem niezwykle trudnym i subiektywnym, zależnym od poziomu tolerancji muzycznej słuchacza. Bo jakże określić gdzie kończy się trip-hop z elementami r’n’b i jazzu, a zaczyna pop? Biorąc pod uwagę fakt, że Sawhney nawet w popie stara się o zróżnicowanie, granica rysuje się bardzo niewyraźnie. Niektóre kompozycje na tej płycie mają znakomitą sekcję rytmiczną, a tragiczny wokal, inne – wręcz przeciwnie. A ocenie podlega przecież cała płyta, a nie poszczególne fragmenty utworów, które podzielić można na perełki i te, które wypadałoby wyciąć podczas masteringu. Być może to, iż muzyka Nitina w dalszym ciągu jest silnie nacechowana przekazem, uratuje album. Sawhney (nie tylko na „Human”) otwarcie atakuje rasizm, nietolerancję religijną, wojny, poprzez dosłowne cytowanie w swoich utworach słów takich osobistości jak Martin Luther King, Margaret Thatcher, Enoch Powell. Wszystko to przy wokalach Natashy Atlas, Kevina Marka Traila i Reeny Bhardwaj wydaje się być mieszanką doskonałą. A jednak, niestety, bywało lepiej.
Kaśka Paluch