now-thoughtWiadomość o premierze najnowszej płyty projektu George’a Evelyna nie była dla mnie niusem miesiąca. Przy całym szacunku i sentymencie do jego poczynań datujących się na zeszłą dekadę nie sposób nie zauważyć, że ten brytyjski producent już od jakiegoś czasu dostaje zadyszki, gdy próbuje nadgonić trendy obecne w elektronice. Dlatego też po „Thought So…” niewiele sobie obiecywałem, licząc przede wszystkim na miły podkład na weekendowy odpoczynek. I mimo tych niewygórowanych oczekiwań, płyta zawiodła mnie i szybko opuściła moją playlistę.
Największym zaskoczeniem po wstępnym zaznajomieniu się z materiałem było dla mnie to, że nawet nie spostrzegłem tego, kiedy krążek zdążył się skończyć. Kiedy z moich głośników przestały napływać kolejne dźwięki, byłem święcie przekonany, że dopiero co skończył się jeden utwór. Już dawno nie zdarzyło mi się, aby muzyka tak przeciekła mi między palcami. Pomyślałem więc, że to nie może być prawda, że nie wsłuchałem się wystarczająco w nowe utwory Evelyna. Okazało się jednak, że jego „Thought So…” w ogóle tego nie wymaga. Letnia atmosfera przemycona z Ibizy, na której obecnie muzyk rezyduje, skutecznie zdominowała zawartość jego najnowszej propozycji, choć bynajmniej na to nie zasługuje. Konsekwencje są bowiem niepokojące. Oto kojarzony ze świetnymi downtempowymi produkcjami George Evelyn zabiera się za zjedzenie własnego ogona. Co prawda ponownie stawia na lubiane przez nas mniej lub bardziej leniwe, elektroniczne brzmienia, ale dokładnie takie, jakie serwowało wielu przed nim i pewnie jeszcze wielu stworzy. Prawdę mówiąc, uwierzyłbym osobie, która powiedziałaby mi, że krążek powstał na przełomie wieków, a może i wcześniej. Jest wszystko to, co składa się na jazdę obowiązkową wg Nightmares on Wax: kołyszące i odprężające dźwięki bazujące na wyczuwalnym groov’ie, nieco funky, incydentalnie reggae i oczywiście porządnie wyprodukowana elektronika. Te same patenty gwarantują relaks, a podane w przyjemnej, czy to wakacyjnej czy koncertowej, atmosferze mogą liczyć na ciepłe przyjęcie. Niestety, to rutynowe podejście zgubiło Nightmares on Wax.

Brak zmian w stronę świeżych brzmień to jedno, a brak pomysłu na płytę to drugie. Kompozycje dzielą się na 3 kategorie: instrumentalne, z damskim wokalem i męskim wokalem. To jedyne zmienne. Całość nie posiada szczególnego wyrazu ani potencjału. Chyba największym komplementem, jaki mogę napisać pod adresem „Thought So…” to to, że zawarta na nim muzyka mi nie przeszkadza. Jest miłym tłem, czasem skłania do pobujania się, ale tak jest w przypadku dziesiątek (jeśli nie setek) chilloutowych płyt.

To już mój drugi recenzencki epizod z Nightmares on Wax i jakże różny od tekstu na temat „Carboot Soul”. Dużo się od tego czasu zmieniło. Nie zmieniło się jednak podejście Evelyna do tworzenia muzyki. A nie jest ono na tyle wybitne, aby mogło trwać w hibernacji. „Thought So…” usatysfakcjonuje nielicznych, a nasyci jeszcze mniej słuchaczy.

Rafał Maćkowski