neo-kontrollMetro w Budapeszcie

Nie jest to płyta ani szczególnie nowa (data wydania w Polsce to rok 2005), ani specjalnie chilloutowa (przynajmniej niektóre utwory), ale tak dobra, że grzechem portalu byłby brak jakiejkolwiek wzmianki o niej, a moim – nieprzyznanie jej znaczka polecenia. I nie jest to efektem mojej trwającej już dość długo choroby na produkcje z Węgier, nie polubiłam też muzyki po zobaczeniu – skąd inąd znakomitego – filmu (ten miałam okazję poznać całkiem niedawno). Choć zapewne fakt, iż jest to właśnie węgierska produkcja miał swoje ogromne znaczenie (im to po prostu wszystko zawsze jakoś lepiej wychodzi…).
Neo to duet, który tworzą Mátyás Milkovics i Márk Moldovai, niestety, ścieżka dźwiękowa do obrazu Nimróda Antala była ich ostatnim wspólnym projektem. Przynajmniej w tym składzie, bo gdy Moldovai zajął się czynnościami zupełnie pozamuzycznymi, Milkovics przyjął do siebie muzyków, z którymi współpracował właśnie nad „Kontrolerami” – Enikő Hodosi i Pétera Kőváry. Tyle tytułem krótkiego wyjaśnienia kto zacz.

Ścieżka dźwiękowa do „Kontrolerów” mieści w sobie sporą dozę brzmienia – nie bójmy się tego słowa – trip-hopowego i szerokopojętego breakbeatu. Ważniejszy jednak od klasyfikacji gatunkowej jest nieprawdopodobny klimat jakim Neo ilustrują każdy najciemniejszy zakątek metra w Budapeszcie. Muzyka jest mroczna, brudna, w pewien sposób konfudująca. I mocno eklektyczna (wiem, wyświechtane słowo, ale co zrobić?) – przykład to choćby „Railrun” gdzie prym wiedzie… drumla, po którym następuje pościelowy „Love Theme” z iście jazzową solówką na trąbce. Takie kompozycje jak „Kontroll” (zwłaszcza full vocal version) całkowicie dorównują pod względem technicznym i emocjonalnym dokonianiom Massive Attack. Że nie wspomnę o „Barangolás”, który dosłownie sam każe iść do sklepu i kupić płytę. A najlepiej dwie – na wszelki wypadek (albo, żeby słuchać obu na raz, na co czasem mam ochotę).

Należy zaznaczyć, iż soundtrack w sensie muzyki stricte filmowej miał swoja premierę dwa lata przed albumową wersją tej muzyki, która jest wzbogacona o kilka utworów. Płyta opisywana przeze mnie jest więc autonomicznym albumem, ale zapewniam, że w czasie oglądania filmu bez problemu rozpoznacie kawałki, które usłyszeliście na krążku.

W redakcyjnym podsumowaniu roku 2005 wymieniłam produkcję Neo wśród płyt, które trzeba znać. Podtrzymuję tę opinię, co więcej, uważam, że „Kontroll” może doczekać się statusu równego kultowi ścieżki dźwiękowej z „Pi”. Ciekawe, czy mam rację.

Kaśka Paluch