Okazało się, że są na świecie osoby, którym jeszcze bardziej niż mnie płyta „The Antidote” z 2005r. (pierwszy epizod pracy Morcheeby bez wokalisti Skye) nie przypadła do gustu i wiąże się wyłącznie z przykrymi wspomnieniami. Tymi osobami są… bracia Godfrey. Za czasów wydawania ze Skye Edwards zdążyli przyzwyczaić się do statusu pupilków recenzentów i fanów. Tymczasem ich poprzednia płyta, owoc współpracy z Daisy Martey, doprowadziła do ich detronizacji i sporej fali krytyki. Nic więc dziwnego, że należało wyciągnąć wnioski z błędów popełnionych i przynjamniej spróbować przypomnieć o sobie w nieco inny sposób.
Morcheeba musiała uporać się z dwoma zasadniczymi problemami. Pierwszym z nich była obecność zupełnie niesprawdzającej się Daisy, której postanowiono podziękować za współpracę, a na jej miejsce wrzucić kilku innych wykonawców. Zagranie wypróbowane chociażby przez Thievery Corporation przynosi nam piosenki wykonywane przez Mandę, która za pośrednictwem MySpace wyszła z propozycją wspólnych nagrań, Thomasa Dybdahla (grającego również na gitarze) czy Judy Tzuke, której fanem jest sam P. Godfrey. Druga sprawa to brzmienia. „The Antidote” było lepkie od słodyczy i mdłe od braku jakichkolwiek pomysłów. Morcheeba postanowiła porzucić taką stylistykę przy okazji kolejnej produkcji i postawić na stonowane, melancholijne brzmienia. Owocem takiego remamentu ma być „Dive Deep”.
Bracia Godfrey podeszli do prac nad nowym materiałem z większą pokorą. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Być może to kryzys po wydaniu „The Antidote”, być może coś innego zaważyło na bardzo melancholijnej, stonowanej, rzekłbym zachowawczej atmosferze krążka. Dużo tu spokojnych i przyzwoicie wyprodukowanych piosenek, które określiłbym jako downtempo(p). Jest akustycznie, gitarowo, z nienarzucającą się zbytnio elektroniką. Wszystko budzi skojarzenia z „Charango”, chociaż tamtemu krążkowi „Dive Deep” nie dorównuje. Nie tylko dlatego, że nia ma Skye (z tym się pogodziliśmy), zwłaszcza, że zaangażowanie Mandy (z którą zespół będzie koncertował) to raczej trafny wybór. Problem w tym, że momentami wieje nudą i nie jest tak przebojowo jak w przypadku wspomnianego „Charango”. Brakuje tego pazurka. Na duży plus mimo to zasługują 2 utwory instrumentalne: „Thumbnails” i „Hemphasis” – krótkie bo krótkie, ale dosyć solidnie wykonane. Grono całkiem przyjemnych kompozycji zasila singlowy smutas „Enjoy The Ride” z Judy Tzuke, rapowana „One Love Karma”, no i może „Gained The World”. Wychodzi z tego kwadrans naprawdę przyzwoitej muzyki, reszta (przynajmniej dla mnie) stanowi jedynie tło. Z „Dive Deep” dostajemy więc o wiele bardziej przemyślaną niż poprzedni krążek dawkę relaksujących i przyjemnych brzmień. Nie powalają na kolana, ale nie pozwalają też raz na zawsze skreślić Morcheeby.
Rok 2008 będzie niewątpliwie najbardziej trip-hopowym okresem od wielu, wielu lat. Pierwszy jego epizod – powrót Morcheeby – pozostanie jednak tylko i wyłącznie rehabilitacją podupadłej gwiazdy gatunku. Wiem, wiem, zespół zrobił kilka solidnych posunięć naprzód. Tylko, że 3 lata temu zrobił za dużo kroków wstecz.
Rafał Maćkowski