Osobiście odnoszę wrażenie, że Miloopa istniała od zawsze. Daleko, bo kilka długich lat, sięgam pamięcią wstecz, do czasów gdy Radiostacja była jeszcze rozgłośnią, której słuchanie nie sprawiało traumatycznych doznań, a stamtąd do Andrzeja Szajewskiego, dzięki któremu o wrocławskim projekcie w ogóle się dowiedziałam (gdyż grał tam na klawiszach, jeśli się nie mylę). Później słyszało się o paru mniejszych lub większych występach na żywo (jak niedawna trasa z JoJo Mayer & NERVE), przede wszystkim jednak nieustannie gdzieś przewijał się temat nagrania i wydania płyty. Jak widać – Miloopa potraktowała tę sprawę szalenie poważnie. Minęło prawie pięć lat, Andrzej z załogi zniknął… ale nie wnikajmy w to, płyta jest… i jest o czym opowiadać!
Po pierwszym przesłuchaniu albumu, do głowy przyszedł mi między innymi taki wniosek: „Nutrition Facts” jest niezwykle perfekcyjna. Spodziewałam się tego po tym, jak mój apetyt wzbudził singiel „Cosmic Step” z udziałem MC Blu Rum 13 (niekoniecznie ze względu na prestiż tegoż artysty), a pozostałe dwanaście utworów tylko to potwierdziło. Kiedy czyta się opisy muzyki, mówiące o „drum’n’bassowym live-act z przyjemnym głosem wokalistki” nie zawsze można oczekiwać czegoś naprawdę wartościowego – można mieć w perspektywie na przykład lepki i przekrzyczano-prześpiewany liquid drum’n’bass w stylu wielu, wielu kolektywów tego typu jakie ostatnio pojawiły się w muzycznym światku. Miloopa jest inna. Natalie wokal ma przyjemny, i owszem, ale zespół postawił raczej na pozostawienie w słuchaczu niedosytu głosu, niż przesytu nim – i bardzo dobrze. Uniknięto dzięki temu oczywistego, nudnego i przewidywalnego schematu zwrotka-refren-zwrotka z infantylnymi i banalnymi melodiami, ale okraszonymi połamanym rytmem. Dostajemy za to konstrukcje utworów przypominającą nieco kompozycje jazzowe – jest wrażenie swobodnej improwizacji, a jednak słychać, iż wszystko jest tu dopracowane, jak na profesjonalistów przystało, utrzymane w klarownych barwach – żadnego chaosu, czysta przyjemność grania i słuchania.
Miałam ochotę nazwać Miloopę „polską Breakbeat Era” i choć miałoby to niewątpliwie wydźwięk komplementu, sądzę, iż byłoby to określenie niedokładne. Projekt spod egidy Roniego Size’a kładzie bowiem wiekszy nacisk na wokal i pani Leonie Laws jest tam zdecydowanie na pierwszym planie. Na „Nutrition Facts”, jak już wspomniałam, bezdyskusyjnie ciekawy głos Natalii Lubrano pełni rolę swoistego ornamentu w utworach, jest ich ukoronowaniem. Moim zdaniem taki sposób wykorzystania jej wokalu to przysłowiowy strzał w dziesiątkę – bo jestem przekonana, że na koncertach każdy zafascynowany miloopowym śpiewem będzie mógł zapoznać się z nim bliżej (jakieś solówki, solóweczki? Liczymy na to:)), a w muzyce, która płynie z domowych głośników, jest go dokładnie tyle, ile potrzeba. Nawiązując do tytułu albumu – wartości odżywcze podane w proporcjach odpowiednich.
Na koniec tych chaotycznych i przydługawych rozważań, koniecznie muszę wspomnieć o niezwykle mocnej stronie płyty Miloopy, którą jest warstwa instrumentalna. Choć drum’n’bass z Wrocławia zaliczę raczej do odmiany lżejszej, ku mojej ogromnej radości i poczuciu ulgi nie są to żadne liquidy czy inne „hospitale”, a połamańce w dobrym starym stylu – pierwsze skojarzenie to właśnie Roni Size (i to z czasów „New Forms”), przede wszystkim przez wzgląd na sposób wykorzystywania (i barwę) basu, oraz jego korelacja z perkusją. Do tego dorzucę jeszcze sporadyczne, jazzujące wstawki trąbki, od czasu do czasu przelewające się elektroniczne plamy i… znam przynajmniej jedną osobę, która powinna po tym opisie ubrać buty i ruszyć prosto do sklepu.
Zreasumuję krótko – dumna jestem z osiągnięć Miloopy. Mogą sobie nagrywać płyty jak Portishead, co pięćdziesiąt lat, ale jeśli każda z nich będzie brzmiała jak „Nutrition Facts”, to warto na nią czekać, choćby z siwymi włosami. Bo to chyba oczywiste, że liczę na więcej – trzynaście utworów to zdecydowanie za mało, jak na moje potrzeby.
Kaśka Paluch