micatone„Człowiek miejscowy, niepozorny, bosonogi znawca pisma krajobrazowego, biegły czytelnik jego zagadkowych hieroglifów, staje się przewodnikiem i zbawcą. Nosi w pamięci swoją małą geografię, prywatny obraz otaczającego go świata, wiedzę i sztukę najbardziej cenną – pozwalającą w najgorszej nawałnicy, w największych ciemnościach znaleźć drogę do domu, a tym samym przeżyć.” (R. Kapuściński)

Czy Nomadowie znają i słuchają jazzu? Myślę, że najczęściej wsłuchują się w rytm własnego serca albo w muzykę płynącą z samej przyrody. Teraz jednak mają powody, by nadrobić wszelkie zaległości, bowiem nakładem Sonar Kollektiv ukazał się album „Nomad Songs”.

Zasadniczo płyta opiera się na dosyć łatwych schematach i żeby dotrzeć do serca każdego utworu nie potrzeba korkociągu. Nietrudno też zauważyć, że jest to najbardziej klasyczny ze wszystkich longplayów Micatone. Muzycy rezygnują z brzmień klubowych, wszystkie partie instrumentalne nagrywane są na żywo, a większość programatorów została odstawiona do kąta. Tendencja dosyć zaskakująca, chociaż z drugiej strony wielu artystów wcześniej czy później kusi się o ‘unplugged’owanie’. Tym razem berlińska formacja chciała stworzyć album jednocześnie uniwersalny i nowoczesny. Właśnie dlatego motywem przewodnim jest wędrówka (podróże to podobno jedna z obsesji członków zespołu) po różnych odcieniach jazzu, czasem nawet opuszczanie jego granic na rzecz zwiedzania bardzo przystępnych rejonów muzycznych. Micatone grają nastrojami, zmieniają klimaty, ulegają dźwiękom o folkowym zabarwieniu, nie boją się reggae ani nie rezygnują całkowicie z dancefloorowych zacięć. Kolejnym elementem tej układanki jest wokal Lisy Bassenge – też bardzo klasyczny, ale naprawdę przejrzysty i czysty. Wreszcie „Nomad Songs” porządnie ukazuje zgranie zespołu i że ekipa niejedną wspólną wędrówkę ma za sobą. Micatone są nieustannie w drodze, a ich płyta pachnie zarówno gorącym słońcem jak i siarczystym deszczem. Także oni mają swoją ‘małą geografię’ i chcą się nią dzielić zapewne nie tylko z nomadami. Mam jednak wrażenie, że mimo tych starań i nieodłącznego uroku te puzzle można było ułożyć inaczej, ciekawiej. Nie mniej materiał (zwłaszcza początek) jest czymś naprawdę zajmującym. „Nomad Songs” jest o tyle dobrą produkcją, że pomiędzy tymi najbardziej ekscytującymi momentami nie musimy iść zaparzyć sobie kawę, choć przyznam, że tych momentów życzyłbym sobie trochę więcej. Chyba, że tak miało być, że kiedy Micatone powrócą z kolejnej podróży zaskoczą mnie jeszcze bardziej, że zajmą mnie tak, jak tego od nich oczekuję. A oczekuję wiele, bo mają w sobie naprawdę spory potencjał.

Rafał Maćkowski (el.greco)