ma-protectionMassive Attack po dziś są dla mnie najjaśniejszym przykładem nowego spojrzenia i myślenia o muzyce. To po prostu grupa z licencją na nagrywanie nadludzko dobrych płyt. Tylko, że mówiąc Massive Attack, myślimy „Mezzanine”, nie rzadziej „Blue Lines”. I słusznie. Słusznie, póki nie zapominamy, ze gdzieś w tym wszystkim jest skromne, ale niezwykle urzekające „Protection” – potwierdzenie niewiarygodnie mocnej formy brytyjskiego składu.
Longplay posiada wszystkie książkowe elementy kolejnych produkcji panów z Massive Attack. Po pierwsze bogactwo sampli, nowatorskie rozwiązania muzyczne, ciekawe aranżacje nadające materiałowi pełnego smaku. Po drugie goście. Dobrze wiemy, iż muzycy nie są raczej rozrzutni w rozdawaniu zaproszeń do współpracy, stąd tak umiejętne dobranie 2 kobiecych głosów: Tracey Horn i Nicolette Suwoton zestawionych z wokalem stałego rezydenta, pana Horace’a Andy’ego. Po trzecie trip-hop, tym razem w mniej konwencjonalnej formie, wymieszany (tylko proszę się nie obruszać) z ambitnym popowym zacięciem. Stąd ogromny przebojowy potencjał utworów.

Muzykę zebraną na płycie wypełnia słodka melancholia, „Protection” nie jest ani ponure, ani przygnębiające, ale czarująco smutne. Przykłady przychodzą jeden po drugim, poczynając od utworu tytułowego – kompozycji delikatnej, po prostu rozbrajającej. Po dziś dzień utwór ten ma zarezerwowane miejsce w moim sercu. Świetnie prezentuje się także drugi utwór nagrany z Tracey – inne oblicze tego samego klimatu. Zupełnie odmienne odczucia wzbudza „Karmacoma” – szlagier, bez którego trudno wyobrazić sobie występ muzyków. Wokalną ucztę osładza wyjątkowy głos Nicolette, przede wszystkim w trzecim z singli – „Sly” – po prostu magia. Jakby tego było mało tam, gdzie nie ma miejsca na słowa, jest miejsce dla Craiga Armstronga, którego aranżacje i motywy przewodnie instrumentalnych utworów stanowią kolejny atut krążka. Na ‘do usłyszenia’ „Light My Fire” na żywo ze wsparciem Andy’ego. Chyba nikt nie obraziłby się na miejscu Doorsów.

To, co jest zjawiskiem właściwym tylko dla tej płyty jest wrażenie przestrzeni, momentami jest, rzekłbym, kosmicznie. Utwory oddychają i płyną z niewiarygodną gracją. Utrzymujący się klimat mieści się w kategoriach wczesnej jesieni – jest już melancholijnie, ale bez psychodeli.

Czemu właściwie zdecydowaliśmy się, by poświęcić albumowi pare słów? Nie wymaga on wszak usilnego polecania, ale powinniśmy sobie uzmysłowić, jak fenomenalnych kompozycji i niespotykanych wrażeń dostarcza nam akurat ta propozycja Massive Attack. Czas zrozumieć, jeśli to jeszcze do kogoś nie dotarło, iż każda płyta ich autorstwa to porządny kawałek historii muzyki na naszych półkach.

Tak więc „Protection” to zupełnie inny muzyczny wymiar i mimo, że wielu w sposób jednoznacznie krzywdzący tą płytę pomija ją w przeróżnych podsumowaniach, opiniach na temat zespołu, to dziś nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak wielka luka pozostałaby w muzyce światowej gdyby nie te 10 kompozycji.

Rafał Maćkowski (el.greco)