collectedCzy można pisać recenzję z „the best of”? Czy można zrecenzować „the best of” Massive Attack? Bez sensu. A jednak coś wypadałoby napisać, bo przecież zjawisko jest niecodzienne. Oto legendarna grupa, bristolska ikona trip-hopu, najbardziej znana w tym światku i jednocześnie budząca najwięcej intryg czy kontrowersji, po okresie milczenia informuje o nowej płycie, którą poprzedzić ma – o kilka ładnych miesięcy – wydawnictwo „Collected” czyli po prostu zbiór najlepszych – zdaniem muzyków – utworów z ich dorobku.

Po tym, jak wypłynęła informacja o omawianym albumie, pojawiły się komentarze, że (cytuję dosłownie) „to koniec Massive Attack”, że „schodzą na psy” i „skończyły im się pomysły”. A ja mówię, że to nieprawda i że się z tym absolutnie nie zgadzam. Po pierwsze o tym, iż bynajmniej się nie skończyli i że nie zeszli na te wspomniane już psy świadczy najnowszy singiel, który – co tu dużo mówić – poraził nawet najtwardszych ze znanych mi sceptyków. Nie można też zapomnieć o zapowiadanym „Weather Underground”, którego premiera ma przynajmniej jakiś konkretny wymiar czasowy (w przeciwieństwie do zapowiadanych premier innych zespołów, każdy z pewnością wie, kogo konkretnie mam na myśli). Widać więc, że Massive Attack pracuje – niezależnie od tego, czy pod nazwą zespołu kryją się dwie, trzy osoby czy sam Del Naja i o braku pomysłów, tudzież „ściąganiu kasy” nie może być mowy.

Skoro już tę skomplikowaną kwestię mamy za sobą, warto odpowiedzieć sobie na pytanie czy dla osoby, która posiada wszystkie albumy Massive Attack i niejeden ich singiel, jest jakikolwiek sens w kupowaniu „Collected”. Jeśli mówimy o wersji podstawowej – oczywiście nie. Faktem jest, że taką kompilację można sobie stworzyć samodzielnie a brakujące „Live With Me” dokupić na singlu. Jednopłytowe wydanie „Collected” ma wartość dla fanatycznych kolekcjonerów (bez pejoratywnego wybrzmienia tego stwierdzenia) i tych, którzy z twórczością zespołu jeszcze się nie zetknęli, a chcieliby ją szybko – jak na dzisiejsze czasy przystało – poznać. Z racji tego, że ja do swojego fanatycznego kolekcjonerstwa oficjalnie się nie przyznam, a wszystkie albumy Massive Attack posiadam, zaopatrzyłam się w wersję rozszerzoną. A tę już powinno się mieć. Głównie ze względu na drugi krążek. Nie dlatego, że na jednej jego stronie są wszystkie videoklipy, ale z powodu strony drugiej, na której zebrano tzw. rarytasy oraz inne wersje niektórych dobrze znanych nam utworów. Kompozycje tu zawarte reprezentują sobie na tyle wysoki poziom i są tak interesujące, iż stają się, moim zdaniem, niezbędne do prawdziwego, dogłębnego poznania możliwości Massive Attack. Byłabym dużo uboższa nie poznawszy utworu „Joy Luck Club”, który możnaby wziąć za iście islandzką produkcję (przez jego przestrzenność i swoisty minimalizm), gdyby nie orientalna skala wokalu. Poza tym mam inną, udekorowaną „acidowym” brzmieniem i równie dobrą jak oryginalna wersję „Small Time Shoot’em Up”. I wiele innych, które warto posiadać w kompilacji – bo złożenie takowej samodzielnie stanowiłoby już pewien problem. Mimo, iż produkcje Massive Attack znam „na wylot”, tej płyty słucham bez cienia znudzenia, a nawet tak, jak gdyby była to nowa, inna płyta zespołu. Jest zróżnicowana i eklektyczna – ale czy „Protection” było inne? A wspólnym mianownikiem jest jak zawsze wszechogarniająca melancholia, mrok i znakomite elektroniczne opracowania z towarzyszeniem wokalu. Z całą pewnością pieniądze wydane na „Collected” są pieniędzmi dobrze zainwestowanymi.

Pozostaje już tylko, po tym specyficznym podsumowaniu dotychczasowego dorobku, wypatrywać niecierpliwie „Weather Underground” zapowiadanego na 2007 rok. Mam, być może naiwne, ale jednak, przeczucie, że także tym razem nie będziemy musieli wstydzić się za Massive Attack. W końcu to czystej próby profesjonaliści.

Kaśka Paluch