Mam dla Was 2 wiadomości: jedną dobrą, drugą złą. Pierwszą to ta, że panowie z Sofa Surfers zakasali rękawy i wzięli się do roboty, co więcej, jeden z nich pokusił się o wydanie solowego krążka. A ta zła? Niestety, album nie jest ‘produktem’ na miarę Sofa Surfers.
Od 3 lat (tj. od wydania „Encounters”) austriacki kwartet nie może pochwalić się czymś konkretnym w swojej działalności. W tym czasie wydawał bowiem remiksy, nagrywał do filmów i kolaborował. Dlatego też z wielką radością przyjąłem wiadomość o wydawnictwie M. Kienzla, które (jak zastrzeżono) nie świadczy o jakichś konfliktach wewnątrz grupy lub jej rozpadzie. „Product” ma być pamiętnikiem muzyka, który oprawiał go bardzo bardzo długo i starannie. W rzeczywistości płytka nie będzie jednak produktem, który znajdzie się na najwyższych półkach Klein Records.
Podobnie jak w przypadku „Encounters” do współpracy zostali zaproszeni wokaliści. Za ‘spoken words’ i sam rap odpowiedzialni są panowie: Paul St. Hilaire, Oddatee, zaś ciężar czysto wokalny (chociaż tylko na jednej piosence) spadł na plecy Barbary Stanzl, która pojawia się tu dosłownie „Like A Ghost”, z najbardziej lounge’owym kawałkiem. Pozostałe to Sofa Surfers w jakimś niemrawym wydaniu. Bo niby jest tu mnóstwo dubu, trip-hopowego mroku, który sprawia, że czujemy się, jakbyśmy przechodzili nocą przez ciemny 5-kilometrowy tunel (zwłaszcza na finiszu, żywcem wyrwanym ze ścieżki dźwiękowej jakiegoś horroru), są nawet jakieś próby nawiązania dialogu z jazzem i niemało hip-hopu. To rzecz jasna nie jest żaden zarzut czy pretensje, ale Kienzl mógłby się bardziej postarać. Nie liczyłem na obrót o 1800, ale przydałoby się tu więcej świeżości, mniej ‘oblatanych’ schematów. „Product” podąża zbyt prostą ścieżką, a ja wolę dochodzić do mety dłużej, ale za to po licznych zawijasach muzycznych. Ta wszechobecna moc basów niejednym nasuwa automatyczne skojarzenie z Massive Attack, ja byłbym w tej kwestii bardziej ostrożny. „Product” brzmi bardziej jak zapowiedź, napawa wciąż nadzieją, bo ma rzecz jasna nieco więcej atutów niż fajna okładka. LP potrafi wciągnąć, zainteresować swym mrokiem i zwabić oszczędnością. Wciąż słyszymy pewną austriacką indywidualność, która obywa się bez fajerwerków. To są jednak momenty, wyrywki, a dla nich płyt się ni kupuje. Sądzę, że ta pozycja w podsumowaniach muzycznych tego roku odbije się bez większego echa, bo po prostu na to nie zasługuje.
Rafał Maćkowski (el.greco)