maditaWykonajmy prosty rachunek arytmetyczny: bierzemy jazzową atmosferę i subtelność głosu Beady Belle, dodajemy do tego dynamikę i zadziorny charakter muzyki Roisin Murphy, następnie malutki ułamek czegoś ze słonecznej salsy, a wszystko to – po wzięciu w nawias – podzielmy przez wiedeński smak. Wynik powinien przypominać najnowszy krążek Madity, wydany nakładem Couch Records.
Nie pierwszy raz zdarza się, że płyta właśnie z tego labelu zaczyna się bezpardonowo panoszyć w moich głośnikach, uszach i głowie, nie zamierzając przestać przez najbliższy czas (czyli do momentu złapania kolejnego, równie dobrego albumu). Widać, że panowie Dzihan i Kamien pewnie dość rygorystycznie dokonują wyboru współpracowników – z właściwym sobie wyczuciem estetyki. Couch Records nie wydaje jakichś nieprawdopodobnych ilości płyt, ale jak już coś w katalogu wytwórni się pojawi – można kłaść własną głowę w zakładzie, że jest to dobre. Do tej pory tylko Ninja Tune mogli pochwalić się podobną niezawodnością, ale po ich ostatnim faux-pas pozostaje mi w konsternacji spuścić na ten fakt zasłonę milczenia. Na szczęście przynajmniej na Austrię mogę wciąż liczyć.

Madita nad popadnięciem w nałóg jej muzyki nie daje zastanowić się ani sekundy – już otwierający całość „Ceylon” swoją grą kontrastów urzeka do imentu – z jednej strony wyraźny beat, z drugiej melancholijne pianino i dramatyczny wokal. Zresztą jak tu nie spodziewać się kontrastów, jeśli na początku tekstu porównuję Maditę zarówno do Beady Belle, jak i do pani Murphy? Niemożliwe? A jednak. Wiedeńska artystka częstuje nas równą ilością kontemplacyjnych ballad, wyzbywając się jednocześnie instrumentalnego ascetyzmu, jaki często gościł zwłaszcza na ostatnim krążku Beaty Lech, by później wrzucić słuchacza w wir wręcz tanecznej muzyki – z głosowymi popisami, dynamicznymi pochodami na klawiszach (kojarzącymi się z jakimś pierwiastkiem muzyki afrokubańskiej właśnie) i sporą dawką przekory właściwej wokalistce Moloko. Nad całością jednak unoszą się opary swoistego splinu albo przynajmniej jakiejś dalekiej, nieokreślonej tęsknoty. I także dlatego każdy miłośnik eksperymentów z trip-hopem i jazzem w tle, powinien zainteresować się tą płytą.

Wszystko wskazuje na to, że do grona czołowych wokalistek downtempo dumnie dołączyć może kolejna dama – Madita ma wszelkie predyspozycje do tego, by któregoś dnia stać się jednostką tak rozpoznawalną jak pozostałe jej koleżanki po fachu.

Kaśka Paluch