„What Sound” to pewnego rodzaju płyta-pupilek. Mamy do niej słabość nie tylko za jakieś konkretne atuty, ale tez pomimo wielu rzeczy. To krążek, z którym wielu słuchaczy wiąże swoje przeżycia, które ma za sobą. Wreszcie jest to album, który wielu z nas pozwolił poznać muzyczną ofertę duetu L. Rhodes & A. Barlow.
Tuż za plecami trzeciej płyty Lamb stoją jej dwie poprzedniczki: „Lamb” i „Fear of Fours”. Świetne, wymagające, czasem groźne pełne złożonych i po prostu inteligentnych piosenek. Można było więc brnąć dalej, drążyć mroczne i skomplikowane gęstwiny albo zagrać va banque i zrobić coś zupełnie innego. I tak właśnie uczynił Andy wraz z Lou. Obrali nową taktykę, stoją teraz na zupełnie innej pozycji. I to na takiej, której nikt by się nie spodziewał…
Płyta prawdziwie jesienna ze wszystkimi odcieniami tej pory roku. Z jednej strony towarzyszą nam ostatnie ciepłe promienie słońca przy sympatycznym „Sweet”, z drugiej spacerujemy w deszczu, podążając za tytułowym „What Sound” czy lekko zorientalizowanym „One”, raz po cichu szlochamy przy „I Cry”, by po chwili poczuć, że potrafimy latać, gdy w głośnikach „Gabriel” – wizytówka krążka i zespołu w ogóle. Sesja z kolejną propozycją duetu to niezwykle przyjemne doznanie o niespotykanym dotąd słodkim posmaku.
Jak odebrać tę bądź co bądź dosyć sporą zmianę klimatu? Czy wyszła ona zespołowi na dobre? Mówiąc językiem dyplomatycznym, jest równie interesująco co na poprzednich krążkach, posługując się zaś językiem wyłącznie wiernego fana, płyta jest wyśmienita. W zasadzie ta metamorfoza dotyczy głównie przystępności pozwalającej na zyskanie szerszego grona odbiorców. Nastrojowe dźwięki, mieszanka drum’n’basu, popu i jazzowych wstawek, stonowany wokal Lou, charakterystyczne ambitne zacięcie – to wszystko pozostaje. A to, że podane jest w formie, która zasiliła konta muzyków wyraźniej niż poprzednie krążki, nie powinno być odbierane jako zarzut. Także na taką płytę w dyskografii Lamb zostało przewidziane miejsce.
Kawał czasu temu mówiłem o sobie, że jestem świeżo upieczonym fanem ‘owieczek’ i wciąż jestem na etapie odkrywania ich muzyki. Dziś mogę wyznać jedynie to samo i to jest chyba najlepsza rekomendacja każdej płyty duetu. Są jak ulubione bajki, które słyszymy przed snem wiele razy i nie przestają nas frapować mimo upływu czasu. Wszelkiego rodzaju frazesy w przypadku Lamb są zbędne, ich muzyka ma się dobrze i świetnie radzi sobie bez nich.
Rafał Maćkowski (el.greco)