hooxZ jakiej bajki jest śpiewająca dziewczynka imieniem Valerie wraz z przyjaciółmi? Biorąc pod uwagę wszystkie płyty, ich twórczość jest lasem, w którym elektroniczne rytmy zazębiają się z gitarowymi podmuchami. Ostatni raz zajrzeli do niego w 2004 r., wydając „Faking The Books”, najmocniej zdominowanym przez czysto gitarowe brzmienia. W tym roku Lali Puna rozpoczynają wędrówkę po tym miejscu od nowa, ale jednocześnie od innej strony, zbierając pomniejsze nagrania: rarytasy, remiksy, które niejeden z nas zapewne już słyszał, bo bynajmniej nie pochodzą one z ep-ek wydawanych w liczbie 30 kopii. Mimo to zebrane w jednym miejscu zyskują nowe oblicze, zupełnie inaczej brzmią w tak dopracowanej krzątaninie dźwięków niż porozrzucane na pomniejszych wydawnictwach. Tak więc odpalamy…
Pierwsza część obfituje w naprawdę dobre utwory. Po raz kolejny głos Valerie płynie beznamiętnie, ocierając się o szept i malując zaskakująco bogate w przekaz kompozycje. Nie brakuje tu czysto avant-rockowych przebojów, takich jak: „Past Machine” oraz „Daily Match”, których zezowate rytmy potykają się, zataczają pętle i zaskakują przez cały czas trwania. To nie koniec powodów do dumy wytwórni Morr. Zestawienie uzupełniają bowiem perełki, na których Lali Puna „znęcają się” nad utworami innych artystów. Chciałbym tu w szczególności polecić „Awaiting an Accident” od Boom Bipa. Wszystko jest tu tak intrygująco surowe i melancholijne, każdy track jest jak zasuszony kwiatek. Z ich wszystkich układa się całkiem pokaźny bukiet.

CD no. 2 nie ucieka od klimatu pierwszego. Jednak jego zawartość jest dosyć odmienna, a to ze względu na to, że stanowi zbiór bajkowych remiksów Lali Puny. W szeregu ustawione są na przemian gitarowe dźwięki, elektronika, w oszczędnym, wręcz minimalnym wykonaniu. Tutaj również jest niewesoło i dosyć nieprzystępnie, pełne zagadkowych emocji. Remiksy stworzone są tak, jakby były dziełem samych muzyków z Lali Puny. Jako najlepszych przedstawicieli tego grona artystów możemy wymienić kołysankowe „Small Things” Sixtoo, przebłyski rodem z jamajskiej plaży na „Left Handed” i swoiste podziękowanie Boom Bipa za przeróbkę jego utworu w postaci „Micronomic”. To ogromne wyczucie sprawia, ze uciekamy od klasycznych ram przeróbek. Teraz otrzymujemy już pełny obraz płyty w jej stonowanych, pochmurnych barwach. Jest jednocześnie powrotem do tej bardziej elektronicznej Lali Puny.

„I Thought I Was Over That” to ciekawa pozycja. Twórczość Lali Puny jest o tyle specyficzna, że w trakcie pierwszych sesji z ich muzyką mamy wrażenie, że jest zbyt wymagająca. Pomyślmy jednak, jaką radość potrafi sprawić powolne odkrywanie coraz to kolejnych atutów i stopniowe zgłębianie tych na pozór jednostajnych utworów. Ten krążek to ukazuje i może właśnie dlatego należy podejść do niego ze szczególnym skupieniem: jest ciekawy, ale potrafi być niewyrozumiały i żądać, by zwrócić swoją uwagę i poświęcić całe swoje skupienie wyłącznie na nim. A nie każdy tak potrafi…

Rafał Maćkowski (el.greco)