w ramach X JAZ festiwalu muzyki improwizowanej 2004
Katowice, klub Hipnoza, pl. Sejmu Śląskiego 2 (jazzclub.pl)
28 maja 2004, godz. 20.00
Nikt nie spodziewał się, że dotarcie do klubu Hipnoza zajmie naszej ekipie (nieco żartobliwie powiedzieć można – ekipie laików, przynajmniej w kwestii mapy Katowic) tak wiele czasu. Na miejsce koncertu dobiegliśmy w końcu parę minut po 20.00 (na tę godzinę zapowiedziany był początek imprezy) i po raz pierwszy chyba, cieszyłam się, iż koncert się opóźni. Sam klub już przy pierwszym kontakcie wydawał się całkiem przyjaznym miejscem. Szybka obsługa mimo bardzo dużej ilości klientów (Hipnoza była pełna), czysto, niezbyt duszno, stosunkowo niedrogo – czyli same plusy. .
Przed Laika miał pojawić się support grupy Usta Bilizowane i ku naszemu ogromnemu zdziwieniu na scenę od razu wyszli muzycy Laiki. Dlaczego – nie wiadomo. Samo wejście gwiazdy wieczoru także okazało się niespodziewane – cicho, spokojnie, bez zbędnych wstępów, króciutkie przywitanie i od razu muzyka. Niestety to, co z początku wydawało się małym „kickiem” realizatorów, po dłuższym czasie zaczęło być poważnie irytujące – a na myśli mam bardzo cichy sygnał wokalistki. Śpiew, który w utworach Laiki jest równie ważny, co reszta instrumentów, tutaj wydawał się schodzić na daleki plan, a były momenty, w których stawał się niemal niesłyszalny. Wreszcie doszłam do wniosku, że nie zdzierżę takiego stanu rzeczy i udałam się z małą sugestią do realizatora dźwięku, który grzecznie odparł, że to wszystko co może zrobić – winę ponosi fizjologia, bo Margaret jest tak zmęczona, iż głośniej śpiewać nie może. Przyznam szczerze, to jedna z wybitniej kuriozalnych wymówek, jakie dane mi było słyszeć – i tylko dlatego, że nie chcę być złośliwa, nie napiszę, iż liderka na zmęczoną bynajmniej nie wyglądała. Nie napiszę też, że reszta instrumentów wyraźnie była za głośno. I także tego, że nawet gdyby było tak, jak mówił dźwiękowiec – wystarczyło ściągnąć delikatnie suwaki innych kanałów w dół.
Poza tym uciążliwym elementem nic nie przeszkadzało w doskonałej zabawie. Laika zagrali – co zrozumiałe – najwięcej utworów z ich najnowszej płyty „Wherever I am I am what is missing”. Niezwykłe odczucia wyzwalały słyszane na żywo takie utwory jak „Leaf by Leaf” czy „Falling Down”. Poza tym muzyka grana przez zespół okazała się swego rodzaju przekrojem przez ich działalność, jak to ładnie określił jeden z organizatorów – „takie greatest hits”. Widocznie nie byłam odosobniona w pozytywnych emocjach czerpanych z koncertu, bo muzycy wywoływani byli przez publiczność ponownie na scenę, aż kilka razy. Za ostatnim, zamiast standardowego bisu, Margaret i Guy zagrali dla nas improwizowany, kilkuminutowy utwór czysto elektroniczny. De facto utrzymaliśmy ich na scenie niemal dwie godziny. Po występie, sympatyczni artyści z przyjemnością spełniali prośby swoich fanów. Udało mi się także zamienić kilka słów z Margaret, która – ku mojej uciesze – wiedziała o portalu, z uśmiechem wysłuchała tego, co miałam jej do przekazania od polskich miłośników, po czym z równym entuzjazmem napisała do nich (do Was) parę słów. Rozmowa z Guyem była nie mniej miła, acz nieco krótsza. Po wszystkim już pozostał tylko czas na regularną imprezę, przy acid jazzie.
Koncert zaliczyć trzeba do udanych. Jak dowiedziałam się, występy Laiki zawdzięczamy przede wszystkim zdeterminowanej postawie Margaret – której bardzo na trasie po Polsce zależało. Na moją propozycję ponownego przyjazdu do naszego kraju nie usłyszałam „nie”, co więcej – pojawił się szczery uśmiech, a więc ośmielę się przypuszczać, że jeszcze tu Laikę zobaczymy i usłyszymy.
tekst: Kaśka Paluch
zdjęcia:
Kaśka Paluch, Michał Paluch
sponsoring wyjazdu: N.T.R.net