laika„A przecież Laika była pierwsza!” – tak skomentował ktoś, kiedyś, dawno temu (nie ma to, jak precyzyjne określenia) muzykę Laiki w kontekście początków trip-hopu. Teoretyzowanie na temat „kto był pierwszy” przypomina mi trochę próbę odpowiedzi na pytanie, czy to kura wyprzedziła jajko, czy jajko kurę, o samej Laice powiem natomiast, że to z całą pewnością jeden z ważniejszych zespołów z tego nurtu. Są po prostu niemiłosiernie dobrzy.

Gdybym miała przyznać płycie „Good Looking Blues” jakąś nagrodę, wyróżniałaby ona przede wszystkim magiczne właściwości tego albumu. Dźwięki na nim tworzą tak cudowną, niedookreśloną przestrzeń, że słuchając jej ma się wrażenie już nie tyle osaczenia muzycznego, co wręcz zatapiania się w masie brzmieniowej. I wbrew pozornym wnioskom, jakie można wyciągnąć z tego opisu, nie ma tu natłoku dźwięków, dzikiego, wszechogarniającego hałasu, ale klimatyczne, ciepłe jazzowanie, elektroniczne tło i oczywiście dyskretny, oniryczny głos Margaret Fiedler. Innymi słowy, muzyka Laiki nie wchodzi w naszą intymną przestrzeń z przysłowiowymi buciorami, bezczelnie rozpychając się między ścianami pokoju, ale delikatnie i jakby nieśmiało, powoli i bardzo konsekwentnie wkrada się do środka umysłu. Z takiego ataku na wrażliwość, czerpię prawdziwą masochistyczną przyjemność.

Muzyka z „Good Looking Blues” nie jest co prawda, jak pisałam wyżej, obsceniczna, ale niezwykle konkretna i nie znosząca sprzeciwu. Przekonujemy się o tym już na samiutkim starcie – dynamiczny „Black Cat Bone” o dość agresywnym wydźwięku nie pozostawia żadnych wątpliwości w tej materii – albo wyłączamy płytę i nigdy nie poznajemy genialnej reszty utworów, albo pozwalamy się zniewolić. Czyżby to była bardzo emocjonalna recenzja? Tak, owszem – ale inaczej muzyki zawartej na tym krążku nie da się opisać. W tych dziesięciu utworach jest czas i miejsce na wszystko – na to, by wokal Margaret snuł się melancholijnie i bez pośpiechu, na to, by zmienił się w rytmiczne recytowanie, a także na to, by sekcja instrumentalna pozostawiona sama sobie dała nam podstawy do radosnego interpretowania każdej nutki, czy po prostu refleksji, chwili wyciszenia.

Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie zrobienia z tego krążka podkładu do tak zwanych robótek natury codziennej, bo uważam, że zbyt duży ładunek uczuć został wkomponowany w dźwięki „Good Looking Blues”. Dlatego proponuję długi wieczór – jakich teraz nie brakuje – i kilkudziesięciominutowe tete a tete z Laiką.

Kaśka Paluch