10 listopada 2006, Kraków Alchemia
Mini-trasa koncertowa, jak ją sam zespół nazwał, zbiegła się akurat z czasem, w którym sama odczuwałam silną potrzebę usłyszenia zespołu na żywo. W zasadzie była to potrzeba usłyszenia zespołu w ogóle (byle więcej), przy czym koncert był tak zwanym szczęściem podwójnym. Kolejnym bonusem od LUCa i spółki stał się dobór miejsc, w którym zaplanowali koncerty – w tym Kraków.
Czym jest Kanał Audytywny – każdy wie. Ale czym jest Kanał Audytywny na koncercie – o tym można się przekonać tylko poznając to pojęcie na własne uszy i oczy. Pamiętam, że przed występem grupy zapytałam kolegę z Wrocławia, który miał przyjemność swoją (bo wrocławską właśnie) grupę już słyszeć i widzieć z odległości mniejszej bodaj niż sześć metrów, czy koncerty Kanału Audytywnego to bardziej koncerty czy bardziej imprezy. Nie potrafił mi odpowiedzieć. Spytałam więc kogo mogę zaprosić na ten wieczór, kto (oprócz mnie rzecz jasna) będzie się tam dobrze bawił. Odpowiedź była krótka i konkretna: „zaproś wszystkich zajebistych ludzi”. Teraz nie dziwię się ani temu, że kolega nie potrafił sprecyzować formy występu, ani określeniu ludzi, którzy powinni na koncert Kanału przyjść.
I właśnie, odnosząc się do anegdotki wyżej, w Krakowie brakowało zajebistych ludzi. Tutejsza publiczność ma jedyną w swoim rodzaju specyfikę zabawy wszelkiego typu. Tym więcej więc podziwu mam dla ekipy Kanału, która ani przez moment nie straciła nic ze swego animuszu, przed rozsiedzianą na kinowych fotelach publicznością. Tylko nieliczni (w tym niżej podpisana) usiedzieć zwyczajnie nie mogli i poderwawszy się z miejsca, uskutecznili coś w rodzaju bardzo minimalistycznego i subtelnego tańca w tyle sali. Co nie znaczy, że całej reszcie się nie podobało. Gromkie brawa, a finalnie bis, jest tego chyba najlepszym dowodem. Mimo wszystko bardzo trudno mi zrozumieć, jak widząc szalejącego na scenie LUCa i słysząc soczysty groove z głośników można tak po prostu siedzieć i klaskać, niczym w filharmonii.
A propos głośników, postanawiam poświęcić im nieco więcej miejsca, niż to zazwyczaj w relacjach bywa. W zasadzie nie chodzi o głośniki senso stricte, ale ludzi, którzy byli za nie odpowiedzialni. To nie pierwsza impreza w Alchemii, na jakiej byłam – klub słynie bowiem z szerokich horyzontów, a przy tym pozostaje przy oryginalności, zapraszając zawsze muzyków i zespoły ambitne, niekoniecznie sławne (w popkulturze). I za każdym razem, kiedy słucham tam muzyki, myślę o jednym: nagłośnienie jest fantastyczne. Znakomicie zharmonizowane tony, dźwięki dokładnie słyszalne, nie przesadnie głośne (więc może właśnie dlatego). Z Alchemii wychodzimy wiedząc dokładnie co było grane, jak brzmiało, wiemy, że usłyszeliśmy wszystkich muzyków na scenie – a nie jedynie masę brzmieniową – a przy tym nie odczuwamy przypadłości dopadającej człowieka w innych klubach – braku słuchu na jedno ucho i zdartego gardła. Żałuję, że nie mam pojęcia jak nazywają się realizatorzy, by ich tu z nazwiska wymienić, niemniej jednak – szere gratulacje i serdeczne dzięki. Good job.
Wróćmy jednak do samego koncertu. Zawsze byłam zdania, iż na występ na żywo jakiegokolwiek muzyka przychodzi się nie tylko po to, by go zobaczyć, a już na pewno nie po to, by usłyszeć dokładnie to samo, co mamy na płycie. Gdyby było inaczej, wolałabym kupić krążek DVD, niż biegać po krakowskim Kazimierzu w deszczu. Kanał Audytywny spełnia moje oczekiwania w stu procentach. Wydaje mi się, że tak naprawdę, jest to zespół który dopiero na scenie zaczyna żyć w pełni. Muzycy nie ograniczani czasem nagrania, czy dlugości płyty, czy w ogóle czymkolwiek, pozwalają sobie na swobodne improwizacje, przeciągając każdy utwór wręcz do nieskończoności, a przy tym ani odrobinę nie nużąc. LUC improwizuje na zmianę przy laptopie, mikrofonie albo po prostu… na scenie. Bo lider Kanału Audytywnego nieustannie coś odgrywa, inscenizując figury i układy, których większość pewnie nie rozumie – i o to chodzi. Nie jest to ani impreza, ani koncert, ale audiowizualny teatr. A przy tym znakomita zabawa. Zespół bez przerwy utrzymuje bezpośredni kontakt z publicznością, dzięki czemu nie powinniśmy odczuwać podziału „my tu, oni tam” – nie powinniśmy, bo ciężko o tym mówić kiedy „my” siedzimy na fotelach, a „oni” skaczą po scenie. To już jednak nie jest problem zespołu – oni zrobili wszystko, co w ich mocy.
Jakkolwiek każdy z muzyków Kanału to odrębna indywidualność, zresztą silnie zaznaczona, tak nie da się nie zauważyć, że to LUC gra główną rolę w tym filmie. Chłopaki robią świetną muzykę, ale LUC odpowiada za całokształt odbioru, swoistą ideę koncertu. Kiedy wyszłam z sali, usłyszałam pytanie od obcego człowieka – który chciał otrzymać opinię, jak się wyraził, znawcy – czy nie sądzę, że „ten facet z mikrofonem” jest tu zupełnie niepotrzebny. Nie, nie sądzę. Kanał Audytywny bez LUCa byłby jak, hm, kościół Mariacki bez hejnalisty (o, takie elokwentne porównanie).
Myślę, że każdy, kto spragniony jest silnych muzycznych doznań z wyższej półki, powinien wybrać się na Kanał Audytywny live. Nie trzeba lubić ani hip-hopu, ani trip-hopu, ani jazzu, wtsrarczy lubić dobrą muzykę.
Kaśka Paluch