jazzflora-scandinavianMisją DNM czyli Dealers of Nordic Music jest, jak informują sami jej przedstawiciele na okładkach płyt, zaprezentowanie słuchaczom szerokiego spektrum dokonań skandynawskich artystów w muzyce lounge, house, jazz i nu jazz. Omawiany album, jak nietrudno się domyślić, skupia się na tych dwóch ostatnich gatunkach.
I pozwolę sobie w tym miejscu na małe, acz uzasadnione, uogólnienie. Dla mnie bowiem muzycy ze sceny północnej Europy, a więc z takich krajów jak Norwegia, Finlandia, Szwecja czy odległa Islandia, plasują się na samym szczycie mojego prywatnego rankingu i to niemal na każdej płaszczyźnie gatunkowej. Oto bowiem jazz, reprezentowany przez znakomitego Norwega – Jana Garbarka, a zaraz po nim fuzja jazzu z trip-hopem w twórczości Anji Garbarek czy taneczna elektronika Jaga Jazzist i Röyksopp oraz oczywiście sama Björk, której przedstawiać nikomu nie trzeba. Wychodzi więc na to, ze porażająca część mojej płytoteki, po głębszej analizie okazuje się pochodzić z Północy.

„Jazzflora” istnieje jakby w ścisłym związku ze składankami „Nordic Lounge” i innymi sygnowanymi znakiem DNM. Cała ta seria składa się na istne kompendium wiedzy o muzyce krajów nordyckich. W tym przypadku uczymy się nordyckiego jazzu. Pomijając już sam fakt, że ten album ze śliczną okładką (i na dodatek w digipacku) stanowi znakomity przekrój przez jazz, acid jazz i pochodne, a więc pomijając całą jego niewątpliwą wartość edukacyjną, skupię się na poszczególnych elementach, które złożyły się na tę smakowitą całość.

Na trackliście zobaczymy starych, dobrych znajomych jak Hird, Xploding Plastix czy Koop obok artystów, którzy – przynajmniej dla mnie – są zupełnie nowi i tchną świeżością. – na przykład Ďony. W tym miejscu pragnę zrobić cezurkę, bo przy utworze tychże artystów jakim jest „Logic of Space” po prostu muszę się zatrzymać. To szwedzkie trio działające od 2001 roku i zajmujące się nu-jazzem skomponowało bowiem kompozycję, eufemistycznie mówiąc, znakomitą. To, co ujęło mnie w niej najbardziej to melancholijny temat wygrywany na elektrycznym pianinie oparty na złamanym rytmie perkusji, a konkretnie – na granicy spójności rytmicznej. Innymi słowy – jest równo, ale między poszczególnymi osadzeniami akordów zostawiono przestrzeń, jakby oddech, a grający (zapewne Gustaf Karlöf) w ostatniej chwili uderza w klawisze, tak, by nie wypaść z rytmu. Tego typu zachwianie to żadna innowacja, tutaj jednak ten swoisty „grypsik” podziałał na mnie wyjątkowo. Dzięki temu zabiegowi, mimo gęstego beatu (niemal junglowego), muzykom Ďony udało się zbudować niezwykłą, plastyczną atmosferę

Poza takimi instrumentalnymi perełkami, na „Jazzflorze” przeplatają się także acid-jazzowe utwory z wokalami (zasadniczo żeńskimi) – jak te od wspomnianego wyżej Koopa – ocierające się o house (głównie przez metrum 4/4) w stylu „Open the door” Elsa, wpadające w drum’n’bass, czy po prostu kawałki stricte jazzowe, jak kompozycja The five corners quintet z Finlandii.

Dobór, kolejność trafione (chciałoby się powiedzieć „jak zwykle” – w przypadku Jakoba Lusensky) idealnie. Ani sekundy znużenia czy przesytu. Cóż więcej można powiedzieć, ponad to, że to płyta idealna nie tylko dla miłośników skandynawskiego jazzu, ale dla fanów jazzu w ogóle?

Kaśka Paluch